sobota, 29 listopada 2014

Zamówienie nr 5 - dla: Anonimowy

Zamówienie dla: Anonimowy
Paring: Gray x Noemi
Tytuł: Bożonarodzeniowy szał
 
    Znacie może ten bożonarodzeniowy szał odprawiany każdego roku? Wiecie bombki, lampeczki, aniołki i inne duperelki, które naciągają bezbronnych klientów (a w szczególności naiwne i wierzące w Świętego Mikołaja dzieci). Jeśli tak i jesteście po stronie uważającej to za bezsensowne witam w klubie.
    Oto ja Gray Fullbuster wyrażam swą opinię o nadchodzących świętach. Mało tego wszyscy znają moje stanowisko a i tak (podobnie jak każdego roku) zostałem wciągnięty w wir przygotowań. W takich momentach nie ma chwili bym nie wyzywał pod niebiosa swojej magii. Że też motyw lodu najbardziej przypadł im do gustu. Ręce pełne roboty to coś, co kocham.
    - Czyli czerwono złote bombki? - upewniła się po raz setny Lucy. Odpowiedzialna za zrobienie listy zakupów skrzętnie notowała wszystkie pomysły w zeszycie obitym miękkim, zeberkowym futerkiem.
    - Będą najlepiej pasować. - wyjaśniła Mira pouczająco machając palcem. Jej oczy lśniły niebezpiecznym blaskiem, który mam szansę podziwiać wyłącznie podczas planowania jakiegoś większego wydarzenia.
    Westchnąwszy dałem upust irytacji i zacząłem wygrywać palcami o blat stołu melodie, których pozazdrościłby niejeden profesjonalny perkusista. Dmuchając sobie na twarz próbowałem pozbyć się dłuższego kosmyka włosów. Trzeba będzie wydać kolejne klejnoty na wizytę u znajomego fryzjera. Wypada przypominać wyglądem człowieka, aby nie prezentować się jak pewien różowowłosy przygłup.
    - Patrzcie jestem primadonną! - zaświergolił owinięty barwnymi łańcuchami. Mnie tam osobiście przypominał aż nazbyt żywą choinkę. Tak bezcześcić piękne drzewko.
    - Panie Natsu, lepiej niech Pan to schowa z powrotem do kartonu zanim się przerwie. - upomniała Wendy, która jak nigdy wkręciła się w zabawę. Widok jej dziewczęcej, uśmiechniętej buźki był miodem na serce Carli.
    - Fakt. - przyznał szczerze zasmucony faktem, iż musiał odłożyć ozdobę. Brawo Wendy! Uchroniłaś ją od pewnej zguby.
    Nie mając nic lepszego do roboty Natsu klapnął obok Lucy, na co ta odpowiedziała wdzięcznym uśmiechem. Amorki i serduszka dosłownie wirowały nad zarumienioną parą. A wszystko to za sprawą Happiego, który spędzał cały dzień na trzymaniu nad nimi misternie wykonanych przez siebie miłosnych wycinanek. Jak uroczo.
    - Coś taki nie w sosie, Gray? - zagadnęła Erza zdziwiona brakiem jakiegokolwiek komentarza z mojej strony.
    - Gorszy dzień. - odparłem znudzonym tonem. Opierając brodę na rękach starałem się wygrać walkę z sennością. Wymagająca przeciwniczka raz za razem sprawiała, że moje powieki niebezpiecznie nisko opadały.
    Dokładnie w tym momencie do gildii wszedł Wilson niosący pudełko z niepokojąco świąteczną  zawartością. Jego chód był zaskakująco płynny, jak na tak wysokiego (i wyglądającego niczym upiór) mężczyznę. Idąca obok Noemi mówiła o czymś tak szybko, że nie byłem w stanie zrozumieć niczego prócz "zabraniam". Sięgająca towarzyszowi zaledwie do ramion dziewczyna, jak zwykle nie okazywała żadnych szczególnych emocji. Jestem pewien, że z miażdżącą przewagą wygrałaby konkurs na najlepszą rzeźbę. Ile bym dał żeby móc coś odczytać z jej twarzy?
    Asuka, gdy tylko zobaczyła Yasashisę podbiegła do niej i ująwszy wyciągniętą dłoń zaciągnęła ją do kącika zawalonego kredkami. Ach, dziś dzień uczenia małej sztuki rysunku.
    - I co powiedziała? - zagadnęła Lucy przenosząc wzrok na nowoprzybyłego maga.
    - Krótko streszczając czterdziesto siedmio minutową rozmowę. - tu Wilson zrobił krótką pauzę, by spojrzeć pełnym politowania wzrokiem na przyjaciółkę. - Kategorycznie się nie zgadza.
    - Na co? - mruknąłem starając się nadać słowom, jak najbardziej obojętny ton. W rzeczywistości naprawdę byłem ciekaw, na czym tak im zależy.
    - Chodzi o tą akcję z urodzinami? - spytał Natsu i ukradkiem wyjął ukryte w pudełku spiczaste kapelusiki na gumkę i paczkę balonów.
    - Noemi ma urodziny? - a tego to się kompletnie nie spodziewałem! Chociaż w końcu to logiczne, że nie wzięła się z kapusty, czy bociana. Wierzą w to tylko dzieci… no i Płomyczek.
    - Idealnie w Wigilię. - wyjawił tajemniczo Wilson.
    - Na świętowanie nie potrzebna nam zgoda samej zainteresowanej. - stwierdziła dobitnie Erza a cztery głowy zgonie skinęły na znak zgody. - Organizujemy podwójną imprezę i nie przyjmuję sprzeciwów!

    Spóźnię się, no jak nic się spóźnię. Przeklinam Mirę, która kazała mi od rana tworzyć lodowe rzeźby. Przeklinam popołudniowe drzemki. Przeklinam wszystkie budziki tego świata. Idźcie w najgłębsze otchłanie piekieł wy małe, zdradliwe diabły.
    W pośpiechu narzuciłem na siebie kurtkę i szal, chociaż teoretycznie wcale ich nie potrzebowałem. Zamykając swoje cenne mieszkanie na cztery spusty jeszcze raz pogładziłem kieszeń, w której trzymałem ukryte pudełeczko. No dobrze, przynajmniej najważniejszego nie zapomniałem, bo prezent dla osoby, którą wylosowałem zostawiłem pod ozdobioną choinką już samego ranka. Tak, w naszej gildii mięliśmy zwyczaj wybierania magów, z którymi wymienimy się prezentami. Dlatego kilka dni przed Gwiazdką każdy zanurzał dłoń w szklanej kuli z karteczkami z wypisanymi imionami i nazwiskami. Pół biedy, jak trafisz na kogoś, komu łatwo sprawić przyjemność. Na przykład taka Levy. Wystarczyło tylko zajść do pobliskiej księgarni i ładnie zapakować. Przykleiłem nawet wstążkę.
    Dobrze, że przedzierając się przez zaśnieżone ulice nie musiałem na nikogo uważać. Pewnie wszyscy siedzieli już przy wigilijnym stole. A ja oczywiście musiałem zaspać! Normalnie spotkanie członków Fairy Tail odbywało się punktualnie o ósmej, ale na dwie godziny wcześniej umówiłem się na pomoc w przygotowywaniu stołu. Ach, ja i  świąteczne humorki!
    Mój ciężki oddech zmieniał się w parę widoczną, dzięki niskiej temperaturze. Twardy śnieg przyjemnie trzaskał pod stopami. Wszystko wyglądało, jak przyozdobione biały, brokatowym puchem.
    Jeszcze tylko jeden zakręt. Przeszczęśliwy i dumny z prędkości szaleńczego biegu zaciągnąłem się grudniowym powietrzem. Powinienem pomyśleć o karierze maratończyka.
    Wtem zza ściany budynku niczym strzała wyleciała pewna postać otulona czerwonym płaszczem. Nie zdążyłem wyhamować, więc dając kolejny powód dla naukowców na potwierdzenie dziwnych sił fizycznych zderzyliśmy się.
    Syknąłem cicho, gdy stając na równe nogi poczułem nieprzyjemne ukłucie w nodze. No jak nic będzie z tego paskudny siniak. Zdenerwowany przeniosłem wzrok na winowajcę zdarzenia. Jakie było moje zdziwienie, kiedy rozpoznałem w nim Noemi. Dziewczyna trzymała się za głowę a jej tęczówki  ciskały niewidzialne gromy. Z rany na czole sączyła się krew, która zalewała prawe oko i spływała dalej aż do brody. Śnieg momentalnie zabarwił się kolorem szkarłatnej kropelki.
    - Uważaj jak chodzisz. - ostrzegła chłodno. Chwiejąc się spróbowała wstać.
    Coś czarno widziałem ten pomysł.
    - Nie wstawaj, głupia! - wykrzyknąłem, gdy Yasashisa zrobiwszy krok ponownie upadła. Tym razem na moje nadstawione ramię.
    - Puszczaj. - rzekła oburzona. - Poradzę sobie.
    No ciekawe, z której niby strony.
    - Nie ma mowy, żebym cię teraz zostawił w takim stanie. - obwieściłem i zręcznym ruchem wziąłem dziewczynę na ręce. Była tak lekka, jak to sobie wyobrażałem.
    - Mówisz jakbym była co najmniej pijana. - odparła. Jej szare oczy przewiercały mnie na wskroś, ale o dziwo nie protestowała. Uważnie przyjrzałem się bladej twarzy.
    - Jesteś chora. - stwierdziłem zdziwiony. Zarumieniona twarz, błyszczące od potu czoło i zamglone tęczówki tylko utwierdzały mnie w tym przekonaniu.
    Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zupełnie zapomniałem o wcześniejszym pośpiechu. Czułem głupią satysfakcję, gdy niosłem Noemi do swojego domu (i wcale nie zamierzałem zrobić jej tam niczego dziwnego! Bez podtekstów, zboczeńcy!), ale też poczucie winy. Rana wyglądała paskudnie i już zdążyła ubrudzić jasną chustę dziewczyny.
    - Wcale nie. - odparła wyrywając mnie z zamyślenia. A te jasnoróżowe, zaciśnięte usta kusiły.
    - Wcale tak. - prychnąłem, gdy żadna lepsza odpowiedź wciąż nie przychodziła mi do głowy. W tym czasie dziewczyna wyglądała, jakby uknuła właśnie nikczemny plan.
    - Dlaczego tak sądzisz? - to pytanie zupełnie zbiło mnie z pantałyku. Spodziewałem się dalszych protestów. Obojętny ton głosu powrócił.
    - Każdy głupi by to zauważył. - odparłem kręcąc głową z niedowierzaniem. Dobrze, że moje mieszkanie było już blisko. Yasashisa nawet nie zauważyła, gdy minęliśmy ulicę prowadzącą do jej domu.
    - W takim razie załóżmy, że coś dostrzegłeś. - nagła zgoda wyglądała dość podejrzanie. - Dlaczego mnie niesiesz?
    - Bo chcę ci pomóc? - odparłem pytaniem na pytanie.
    - Dlaczego nie pójdziemy do mojego domu, skoro jest bliżej?
    Niech to szlag. Zauważyła.
    - Czuję się za ciebie odpowiedzialny. - mówiąc odwróciłem niechętnie wzrok. - Poza tym wiem, co i gdzie u mnie leży.
    - Wyblakła czerwień mówi wszystko. - fuknęła obrażona.
    A co to ma do rzeczy?
    - Załóżmy, że widzę coś, czego nie dostrzegasz. - ciągnęła. - Dlaczego się o mnie martwisz?
    Wziąłem głęboki oddech. Wiedziałem już do czego piła.
    - Ponieważ cię lubię. - odparłem koncentrując wzrok na drzwiach mieszkania. - Usatysfakcjonowana?
    - Tak. - wiecie, czym jest rozbrajająca szczerość?
    Ostatnich kilkanaście metrów pokonaliśmy w ciszy. Udając, że patrzę na drogę, by nie wpaść w śnieżne zaspy i wszechobecne bałwanki wciąż zerkałem na Noemi. Z przymkniętymi oczami wyglądała niczym porcelanowa laleczka z unikatowej kolekcji. Trzymałem jej słabe ciało jak najcenniejszy skarb świata. Mój skarb.
    Tak wiem. To dość egoistyczne podejście. Samolubnie zabrać dziewczynę i ukryć ją przed resztą ludzi. Na plan rodem z kiepskiej książki mógłbym wpaść tylko ja. Gray Fullbuster.
    - Może otworzysz drzwi? - zasugerowała Noemi, która wyczuwszy zmianę położenia otworzyła oczy.
    - Ach, fakt. - mruknąłem. Delikatnie postawiłem towarzyszkę na ziemi. Asekuracyjnie wciąż ją podtrzymywałem.
    Drżącymi (chyba nie z zimna) dłońmi wyciągnąłem schowane w kieszeni klucze. Nie zważając na wnoszony przez buty śnieg przemaszerowałem cały hol aż do pokoju i posadziłem Noemi na starej kanapie. W duchu dziękowałem pokusie, która poprzedniego dnia nakazała mi wysprzątać mieszkanie na błysk.
    - Zaraz przyniosę apteczkę. - w tymże zdaniu zawarłem ukryty komunikat. Miałem nadzieję, że szarooka będzie grzecznie czekać na mój powrót.
    Odrzuciłem ociekające wodą buty w kąt. Profesjonalny sprzęt pomocy domowej był dokładnie tam, gdzie się go spodziewałem. Zatrzaskując biodrem kuchenną szafkę trzymałem białe pudełeczko.
    - Jestem. - odetchnąłem z ulgą, gdy Yasashisa wciąż siedziała na swoim miejscu. Patrzyła wzrokiem mówiącym: "no co ty nie powiesz?".
    Sprężyny kanapy zatrzeszczały, kiedy usadowiłem się obok poszkodowanej. Z podręcznej apteczki wyciągnąłem wodę utlenioną i gazę.
    Tak ostrożnie, jak tylko umiałem najpierw oczyściłem na wpół zaschniętą krew, która wyznaczyła ślady na policzku. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale bałem się dotknąć bladej skóry.
    - Nie musisz obchodzić się ze mną jak z jajkiem. - wyznała zirytowana powolnymi ruchami. Zdecydowana złapała mnie za dłoń i przyłożyła ją do rany.
    - Jak chcesz. - mruknąłem choć w duchu skakałem z radości. Szybko dokończyłem czyszczenie i odkażanie rany. Gdy pacjentka została porządnie opatrzona odłożyłem białe pudełeczko z powrotem do szafki.
    - Powinieneś rzucić udawanie oschłego. - rzekła Noemi, gdy wróciłem do pokoju z dwoma kubkami rozgrzewającej herbaty.
    - Nie rozumiem. - odstawiając naczynia na stolik ponownie zasiadłem obok dziewczyny, której chwilę wcześniej nakazałem przykrycie się kocem.
    - Nie wychodzi ci to. - wyjaśniła szczerze - z twoich oczu ciągle dowiaduje się o innych uczuciach.
    - W przeciwieństwie do ciebie. - fuknąłem wywracając oczami. Czy byłem aż tak przewidywalny?
    - Dziękuję za komplement. - zaśmiała się a ja próbowałem wyryć w pamięci ten niecodzienny dźwięk.
    Pozostawiłem to bez odpowiedzi. Może właśnie z tego powodu Yasashisa postanowiła zareagować.
W pierwszej chwili zrzuciła z siebie okrycie, które cicho opadło na ziemię.
    - Co ty robisz. - spytałem nie przerażony, co bardziej zaskoczony.
    Noemi błyskawicznie usadowiła się na moich kolanach. Sapnąłem cicho, gdy docisnęła dłonie do mojego torsu. Miejsca, w których byłem dotykany płonęły niewidzialnym ogniem.
Szarooka z uroczym uśmiechem nachyliła się nade mną. Nasze nosy prawie się stykały. Prędko połączyłem swoje usta z jej wargami, nim zdążyłaby uciec. Łapczywie pogłębiałem pocałunki. Poczułem wstrząs pożądania. W odpowiedzi Noe położyła dłonie na moich policzkach. Brązowe włosy łaskotały w obojczyk, ale za to mogłem do woli wdychać najprzyjemniejszą woń na Ziemi.
    Zanim zdążyłem opanować zwierzęce odruchy delikatnie pchnąłem dziewczynę tak, że leżała a ja znajdowałem się nad nią. Chłonąłem wszystkie możliwe detale. Od jedwabistej, gładkiej skóry po lśniące oczy. Zapamiętałem już miękkość różowych ust i kwiatowy zapach. Nachylając się przejechałem dziewczynie językiem po wardze a następnie lekko ją przygryzłem.
    Już chciałem obdarować szarooką kolejnym namiętnym pocałunkiem, gdy niespodziewanie obróciła nas na bok i wtuliła się w mój tors. Wsunąłem twarz w zagłębienie jej szyi i usiłowałem opanować nierówny oddech. Obłędne kręcenie w głowie ustawało a świat przestawał wirować. Mógłbym tak trwać wieki.
    - Wredny dupek by się nie powstrzymał. - wysapała siadając tak, żeby mieć lepszy widok. Leżąc widziałem, jak Noe bawi się moimi włosami. Jej palce były tak delikatne, że prawie nic nie czułem.
    - Sugerujesz, że mam się na ciebie rzucić? - oczami wyobraźni widziałem już ten obraz. Zamruczałem pod nosem.
    - Nie dasz rady. - perlisty śmiech wypełnił pomieszczenie.

    - Po co w ogóle pytacie o zdanie, skoro i tak robicie co chcecie? -prychnęła rozgniewana Noemi, gdy po wejściu do gildii została zaatakowana błyszczącym konfetti. Muszę przyznać, że po standardowym „sto lat” w wykonaniu Fairy Tail pękają bębenki w uszach.
    - Nie możesz chociaż udawać szczęśliwej? - jęknął Natsu, który chytrym wzrokiem patrzył w stronę tortu pokrytego różowym lukrem.
    Yasashisa westchnęła przeciągle, lecz uniosła lekko kąciki ust.
    - I o to mi chodziło! - zachwycony reakcją uniósł kciuk w górę.
    - Nie smakuje ci? - spytałem, gdy szarooka grzebiąc widelczykiem w cieście całkowicie oddała się obserwowaniu padającego za oknem śniegu.
    Odpowiedziało mi jedynie krótkie wzruszenie ramionami.
    Resztę wigilio-urodzin grzecznie siedziałem przy stole, rozmawiałem z przyjaciółmi, a nawet podzieliłem się ze wszystkimi opłatkiem. Oczywiście Erza nie byłaby sobą, gdyby nie wytknęła na światło dzienne braku mojej obecności na tajnym spotkaniu organizacyjnym. Na szczęście kiedy usłyszała, że zajmowałem się opóźnianiem Noe przestała się dąsać. Chciała poznać szczegóły, ale zbyłem ją gorzką ciszą. Mimo to byłem całkowicie świadom plotek, które wkrótce miały obejść całą gildię.
    - Chcesz się przejść? - zagadnąłem, gdy tort na talerzyku dziewczyny przypominał już kremową maź.
    - Możemy. - odparła krótko. Skinąwszy głową pożegnała się z pozostałymi. Prezenty, które otrzymała postanowiła odebrać kolejnego dnia. Póki co bezpiecznie spoczywały na zapleczu barku.
    Ubierając zimową kurtkę zauważyłem, iż szarooka nie ma swojej chusty. Niczym prawdziwy dżentelmen zawiązałem jej wokół szyi własny szalik. Zbytnio nie komentowała tej sytuacji, stała nawet w miarę spokojnie, gdy wygładzałem fałdki materiału.
    - Rękawiczek też nie masz!? - wykrzyknąłem zdumiony. Na dworze było co najmniej kilkanaście stopni na minusie.
    - Nie zauważyłeś wcześniej? - rzekła nie przerywając wędrówki w wyniku czego zostałem kilka kroków z tyłu.
    - Rany, co za dziewczyna. - teatralnym gestem przyłożyłem dłoń do czoła. W główce wykwitł mi pewien plan…
    - Trzymaj.
    - Jedna? - spytała beznamiętnie, jakby tylko z obowiązku. Bawiąc się rękawiczką oczekiwała na wyjaśnienie.
    - Zakładaj. - poleciłem i sam wciągnąłem drugą na skostniałe palce. No co, mogę być sobie lodowym magiem, ale nie mam zamiaru rezygnować z przyjemnych rękawiczek. Kto nie lubi ciepłych łapek?
    Gdy prośba została wysłuchana złapałem Noe za dłoń i włożyłem nasze splecione ręce do kieszeni. W zamian za ten sprytny manewr zostałem nagrodzony chichotem.
    Odprowadziłem przyjaciółkę (hę, czy aby na pewno mogę nadal tak ją nazywać?) pod same drzwi mieszkania. Skłoniwszy się nisko podziękowałem za miło spędzony wieczór.
    - Ach, jeszcze jedno. - omal nie zapomniałem o prezencie! Z kieszeni wyjąłem granatowe, podłużne pudełeczko. - Proszę.
    Zaciekawiona dziewczyna otworzyła podarunek. W środku na miękkiej poduszce leżał srebrny naszyjnik z zawieszką w kształcie bałwanka. Noe przejechała palcem po łańcuszku. Wyglądała, jak ktoś, kto bał się, że zepsuje cenny przedmiot. Padające płatki osiadały na skrzącym znanym wszystkim śniegowym stworku.
    - Dziękuję. - stanąwszy na palcach cmoknęła mnie w zarumieniony policzek.
    Gdy mrugnąłem zostałem sam na ciemnej ulicy. Z uśmiechem na ustach skierowałem się w stronę domu. Może zacznę lubić święta?

***
Zamówienia skończone to i na sercu lżej! Do końca grudnia nie będzie możliwości składania zamówień. Gdy odwołam to postanowienie na pewno zostaniecie poinformowani. :P

Co do samego one shota to nawet jestem z siebie zadowolona. Powinnam poważnie zastanowić się nad paringiem Gray x Noemi... dobra nie zrobię tego Juvii, bo pewnie zostałabym przez nią zasztyletowana którejś nocy.

I tak z innej strony, ale również dotyczącej opowiadania. Niedawno skończyłam oglądać Noragami (swoją drogą świetne i biorę się z (niestety) angielską mangę) i tak mnie naszło na 2 pomysły:
1. Napisać oddzielną historię do tego anime.
2. Dodać Yato (którego głos i oczy wprost ubóstwiam) do opowiadania.
Co wy na to?

piątek, 21 listopada 2014

Wirus - epilog

    - Jak przyjemnie. - zamruczał Jellal, gdy powróciwszy z długich zakupów z Erzą zagrzebał się między puchowymi poduszkami.
    Fernandes spędził z dziewczyną cały dzień. Niczym wierny pies towarzyszył swej pani od porannej wizyty w gildii przez spotkanie z Lucy, spacer po parku i wieczorne zajście do sklepu. Tam też został pokuszony odwiedzeniem Fairy Hills, gdzie Erza miała przygotować ciepłe kakao i rozpakować kupione w najlepszej cukierni w mieście ciasto. Tak dobra okazja do rozmowy prędko się nie nadarzy.
     Roześmiane oczy magini lśniły odbijając blask ognia z kominka. Przy Jellalu zawsze zachowywała spokój i rozwagę. Ponieważ zależało jej na nim, nie pokazywała swojej straszniejszej formy bojąc się, iż niebiesko włosy zwieje gdzie pieprz rośnie. Chociaż tego nie wiedziała, tenże mały fakt i tak był akceptowany. W końcu stanowił część jej osobowości.
    - Nie wiedziałam, że jesteś taki wygodnicki. - zaśmiała się i z brzdękiem odstawiła kubki pełne ziemskiej ambrozji na stolik ozdobiony wazonem i włożonymi do niego świeżo zebranymi liśćmi. Ot akcent przypominający o nadejściu jesieni. Prawdę mówiąc Scarlet uwielbiała mieć wokół siebie przedmioty nawiązujące do aktualnego stanu rzeczy. Wyglądało to niczym świadectwo nienaruszalnej teraźniejszości.
    - Nie wiedziałem, że tyle chodzisz. - odbił piłeczkę dźwigając się na ramieniu do pozycji siedzącej. Omiótłszy zachwyconym spojrzeniem słodkości (z dodatkiem Erzy) mógł rozpocząć zeznania. Czuł się, jak na rozprawie sądowej.
    - Erzo. - zaczął pewnie. Magini przekrzywiła głowę w jego stronę jednocześnie trzymając w zębach widelczyk. - Możemy porozmawiać?
    Czerwono włosa zmarszczyła brwi. Czyżby nie podobał mu się dzisiejszy dzień? Albo chciał COŚ zaproponować? Tę jedyną rzecz, od której kobietom szaleje w brzuchu tysiące motyli a ich usta zastygają w wiecznym uśmiechu.
    - Nie musisz pytać o tak banalne rzeczy. - odparła ostrożnie. Swoje myśli i marzenia odepchnęła niewidzialną dłonią, jakby były nic nieznaczącymi muszkami.
    Jellal uniósł lekko kąciki ust, ale zaraz na powrót spoważniał. Mieszanie łyżeczką w kubku było jednym ze sposobów zajęcia czymś dłoni. Jeszcze tylko przeciągłe westchnienie i…
    - Jestem tu z tobą i innymi dzięki układowi, który zawarłem z Radą. - zrobił to.
    Zaskoczona Erza zamarła z otworzonymi ustami i przyłożonym do nich napojem. W myślach powoli powtarzała kolejne słowa. Jak on mógł współpracować z Nimi. Przecież oni pozbawili go wolności!
    - Dlaczego? - zapytała. Przez tysiące przelatujących myśli i mętlik w głowie nie mogła wypowiedzieć bardziej złożonego zdania.
    - Podejrzewamy… - Jellal przerwał na moment i zdając sobie sprawę z popełnionego błędu zaczął jeszcze raz. - To znaczy Rada podejrzewa, że Zeref wykona wkrótce ruch.
    - Na jakiej podstawie? - dociekała węsząc niebezpieczeństwo.
    - Praktycznie jedynie przypuszczeń. - odrzekł kwaśno. - Od dłuższej pory nie dało się namierzyć żadnej jego działalności. Jednak od pojawienia się dziewczyny coś uległo zmianie.
    - Noemi. - zgadła a gdy Jellal kiwnął głową zacisnęła pięści.
    - Ona i Wilson są pod moją stałą obserwacją. Jeżeli będę dostarczać raporty dadzą mi spokój. - zabrzmiało to tak samolubnie, że speszony Fernandes obrócił wzrok. Erza chcąc dodać przyjacielowi otuchy położyła rękę na jego dłoni. Obdarzona bladym uśmiechem poznała wypowiedzi.
    - Prawdopodobieństwo, że Noemi odzyska pamięć i świadomość jest prawie zerowe. Do tej pory będzie całkowicie czysta i nietykalna podobnie jak Wilson. Skazą na ich kartotekach jest powiązanie z Zerefem. - Jellal wyciągnął z kieszeni spodni zmięty kawałek papieru. - Wstępne sprawozdanie z Wirusa.
    Scarlet odebrawszy kartkę zapisaną ukośnym pismem chłonęła każde słowo.

    - Lordzie. - Katsumi schylając się nisko oddał cześć swemu panu.
    - Jakie wieści przynosisz? - głos rozchodząc się po pomieszczeniu wywoływał spięcie strażników pilnujących wejścia. Gdy ktoś przychodził do Czarnego Maga ten zmieniał ton i postawę na bardziej poważne niż dotychczas. Z neutralnego chłopaka stawał się okrutnym mężczyzną o czerwonych tęczówkach. Dokładnie w tej chwili szkarłatne oczy z uwagą obserwowały kapitana oddziału Youkai.
    - Cienie dokonały wyboru. - blondyn wróciwszy do wyprostowanej postawy wyjął zza pleców przezroczyste pudełeczko, w którym poruszały się czarne macki. Szukając wyjścia dokładnie badały wewnętrzną fakturę pułapki. Cały czas w ruchu kotłowały się niebezpiecznie blisko wieczka.
    - Zaiste. - Zeref pewien swoich przekonań dochodzenie Katsumiego tratował raczej jako zbędne potwierdzenie faktu.
    - Chociaż w kontakcie z dziewczyną wywołują u niej zmiany osobowości. -  z taką oto obawą szedł na spotkanie. Pomimo rozmyślania nad przyczyną zjawiska nie znalazł żadnej racjonalnej odpowiedzi.
    - Zbędny kłopot. - skomentował Zeref. Wstając z tronu przemierzał salę z rosnącym uśmiechem. - Potrzebujemy jedynie ciała.
    Chwilę później uwięzione Cienie zostały umieszczone na specjalnym podeście.

KONIEC SAGI WIRUS

***
W końcu po prologu, 19 rozdziałach i epilogu (co w sumie daje 21 części) dotarliśmy do końca drugiego etapu naszej historii.
Zakończenie krótkie dokładnie takie, jak miało być. Chociaż było mało NaLu-manii to chciałam pokazać więcej Noemi i Wilsona - dwójkę wymyślonych przeze mnie protagonistów, którzy otrzymali główniejsze role. Niemniej jednak planuję dodać również inne wątki. Ile można być poważnym? Czasem jakieś romantyczne głupotki dobrze robią na mózg. :P

Kolejna saga, którą zamierzam Was uraczyć nosi tytuł "Opętani". Co tam będzie? Zobaczymy.
W każdym razie czekam na Wasze opinie i oczekiwania. Czego dać więcej, czego mniej? Czytam wszystkie komentarze mimo, że nie zawsze dodam kilka słów od siebie :)

Realizacja zamówienia rozpoczęta!

sobota, 15 listopada 2014

Wirus - rozdział 19 (45) - Hej, hej bawmy się

    Oficjalnie wyczerpano limit kłopotów na jakiś czas. Korzystając z chwili wytchnienia magowie postanowili rozpocząć Spóźniony Festiwal Jesieni. Cała Magnolia ożyła zaraz po obwieszczeniu tejże wiadomości. Specjalni pracownicy powołani przez burmistrza od świtu krzątali się przy przygotowanych wcześniej stoiskach. Wymieniali jedzenie i picie na świeższe, ścierali kurze z lad, układali możliwe do wygrania przedmioty. Czekał o ich multum pracy, ale nawet pomimo niskiej temperatury dawali z siebie wszystko. Fakt, faktem głównie za sprawą podekscytowanych dzieciaków. Każdy doping się liczy!
    Lucy, Levy, Wendy i Juvia zebrane przez Erzę w Fairy Hills od dłuższego czasu dobierały sobie nawzajem stroje z odpowiednimi dodatkami i fryzurami. Okazało się, iż Loxar ma niesamowity talent do czesania. Nawet zwykły warkocz zyskiwał „to coś”. Zręczne palce magini były wstanie zrobić prawie wszystko, co związane było z włosami.
    Rozmowa o rzeczach, które większość ludzi nazwałaby bzdurami dawało im wiele zabawy.
    - Lucy! - zawołała McGarden. W dłoniach trzymała dwie luźne sukienki. - Którą wybrać?
    - Moment! - odkrzyknęła gramoląc się z podłogi. Odłożywszy trzymany magazyn z makijażami na bok przedarła się przez zawaloną kosmetykami podłogę. - Myślę, że w kremowej będzie ci lepiej.
    - Tak sądzisz? - pełnym powątpienia spojrzeniem przejechała po materiale.
    - Jestem jak najbardziej za! - krzyknęła czesana przez Juvię Erza. Czerwone pasma włosów spływały jej falami po ramionach.
    - Czyli postanowione! - obwieściła radośnie Lucy wypychając przyjaciółkę za drzwi łazienki. - Idź się przebrać a my ocenimy.
    Wystrojone od stóp do głów maginie przeglądały się w wielkim lustrze. Z błyszczącymi od podekscytowania oczami chichotały przybierając odpowiednie pozy. Plan na ten wieczór był jeden: dobrze się bawić.
    - A wy dokąd?! - ryknęła Erza. Trzymając ręce pod bokami wyglądała groźnie i władczo.
    - Tak? - jęknęła pchnięta przez starsze koleżanki Wendy.
    - Bez pamiątkowego zdjęcia? - westchnąwszy ciężko nad zapominalstwem towarzystwa wyciągnęła przed siebie dłoń z aparatem. Obiektyw migotał zapraszająco, odbijając promienie słońca.

    Zupełnie inaczej miała się sytuacja z męską częścią grona. Nie chcąc być gorszymi od magiń również postanowili wejść na teren Festiwalu w garniturach i okularach przeciwsłonecznych, niczym szefowie mafii. Ich zawadiackie spojrzenia doprowadzałyby do omdleń wszystkie kobiety a… O czym tu się rozpisywać? Przecież to i tak niemożliwe!
    - Oddawaj krawat, pajacu! - ryknął wściekły Natsu.
    - Nie gorączkuj się tak, Pink. Chciałem tylko popatrzeć. - Gajeel wzruszył ramionami i obracał wspomniany wcześniej przedmiot, by mieć na niego jak najlepszy widok. Nie ma, co ten serduszkowy wzór będzie robił dziś furorę!
    - Przestań tak gadać!
    - A ty skończ kłapać jęzorem na prawo i lewo. - fuknął Laxus znad otrzepywanej marynarki.
    - Poza tym sam się w to wpakowałeś. - przypomniał Gray nałożywszy na włosy  trochę żelu.
    Pokonany większością głosów Natsu padł bezradnie na krzesło. Dłonią wygładził fałdę bladoróżowej koszuli, którą otrzymał wcześniej od Miry. Gdyby do czarnych, eleganckich spodni dostał inną górę nie narzekałby. A najgorszym elementem stroju był właśnie krawat w serca.
    - Trzymaj, Pink. - Redfox oddał element stroju i dumny z wymyślenia nowej ksywki dla Ognistego Smoczego Zabójcy z wypiętą do przodu piersią maszerował przez pokój.
    Natsu popatrzył z politowaniem na przyjaciela, ale nic już więcej nie dodał. Dobrze, że musiał siedzieć w Przeklętej Budce (którą zaczął tak nazywać w myślach) tylko godzinę. Później miał zostać zastąpiony przez innego nieszczęśnika. Misternie ułożony w głowie plan wkrótce powinien się ziścić. I wyjdzie z niego jako najszczęśliwszy człowiek świata, albo wręcz przeciwnie.
    - Męczysz się, jakby miał się udusić. - wewnętrzne rozmyślania Dragneela przerwał Gray, który skończywszy formować fryzurę kiwał głową z politowaniem na widok maga.
    Różowowłosy od kilku dłuższych sekund siedział z zamglonymi oczami i rozchylonymi ustami. W rękach dzierżył krawat, widocznie nie wiedząc, co z nim zrobić.
    - Powinieneś dostać instrukcję. - mruknął sam do siebie. Mimo to, jak przystało na dobrego towarzysza walki pomógł w zawiązaniu ostatniej części stroju.
    - Zgubiłem. - jęknął boleśnie w przestrzeń.
    - A głowy to nie zapomniałeś? - sprawne palce Graya szybko zacisnęły mocny supeł.
    - Yhym. - mruknął. Po chwili otworzył szerzej oczy i przypomniał sobie o delikatnej obeldze ze strony rozmówcy. - Ej!
    - Wszystkie Kopciuszki gotowe!? - ryknął Laxus. Z pewną siebie miną przypominał kapitana zagrzewającego drużynę do walki.
    - Tak, tato! - odkrzyknęli chóralnie i nie zważając na maga, który widocznie chciał wygłosić krótką przemowę dosłownie wypełzli na zewnątrz.
    - Kiedyś im wpoję autorytet do siebie. - burknął zdegustowany. Gdzieś głęboko w sercu pragnął opiekować się tą rozwydrzoną zgrają.
    Patrząc za idącymi magami czuł, jak jego kąciki ust mimowolnie unoszą się ku górze.

    Wszyscy mieszkańcy Magnolii bez wyjątku opuścili swe domy i udali się do wyznaczonych na teren Festiwalu alejek. Roześmiany tłum szedł oświetlonymi przez setki lampek ulicami. Największą frajdę z zabawy miały dzieciaki, ale i dorośli mogli znaleźć coś dla siebie. Osaczane przez klientów budki pracowały na wysokich obrotach. Między ludźmi chodzili podgryzający słodkości reporterzy, którzy przeprowadzali krótkie wywiady i robili masę zdjęć do porannej gazety. Również burmistrz zastrzegł sobie prawo do użycia fotografii w prowadzonej kronice miasta. Wieczorami często siadał i w opasłym tomisku opisywał sytuacje od błahych po bardziej poważne. Zdecydowanie większą część poświęcił na uwiecznienie poczynań jedynej gildii w mieście.
    - Mówiłam ci, że to zły pomysł! - syknęła Noe, gdy została obdarzona kolejnym ciekawskim spojrzeniem przechodniów.
    - Nie myśl o tym. - poradził Wilson. - Ignorowanie to twoja mocna strona, prawda?
    Yasashisa wypuściła trzymane dotąd w ustach powietrze.
    - Kiedy to stałeś się zabawny?
    - Zawsze taki byłem. - rzekł żywo a widząc pełne politowania spojrzenie wywrócił oczami. - Z resztą odstawmy mój humor na bok…
    - Popieram. - wtrąciła kiwając głową.
    - … i chodźmy się rozejrzeć. - kontynuował niezrażony słysząc cichy warkot. W takich momentach dziękował wszystkiemu, co na świecie dobre za dar zachowywania powagi. Za każdym razem, gdy widział TĄ minę ledwo się powstrzymywał od parsknięcia.
    Nie dając towarzyszce nawet chwili wytchnienia zamknął jej lodowatą dłoń w ciepłym uścisku i pociągnął w tłum. Przez całą drogę, gdy co chwila byli szturchani przez przechodniów Noe wlepiała wzrok w ich splecione ręce. W myślach zastanawiała się, czy czasem jej nie zabrać i wsadzić do kieszeni, lecz widząc szczęście na twarzy Wilsona pasowała. Tyle dla niej zrobił, więc musi się odwdzięczyć chociażby drobnymi gestami.
    Po dotarciu do jednego z nielicznych muzycznych stoisk mag zatrzymał się. Kątem oka nie dostrzegł żadnej zmiany w mimice twarzy dziewczyny. Całym sercem zależało mu na tym, by się rozluźniła. Mimo, iż na co dzień nie pokazywała wielu emocji to z czasem dostrzegał ich coraz więcej. W tej chwili widział skrytą niepewność.
    Noe z pewną dozą ostrożności tratowała żółto różową aurę przyjaciela. Wystarczyło zaledwie krótkie mrugnięcie, by wyrwała się  z otępienia i zauważyła, że straciła go z oczu. Rozglądając się zaczęła analizować zachowania kolejnych ludzi. Nawet nie zdawała sobie sprawy z powrotu starego służącego do walki nawyku. Młody mężczyzna utykający na lewą nogę. Kobieta, której słabym punktem jest nieprzyzwyczajone do ruchu ciało. Śpiewająca grupka nieuważnych nastolatków...
Gdy nie bawi cię już
świat zabawek mechanicznych
Kiedy dręczy cię ból
nie fizyczny
    Miękki, czysty głos rozszedł się wśród zabieganych ludzi. Część z nich przystanęła, by znaleźć się jak najbliżej jego źródła. Muzyk w zaskakująco krótkim czasie zebrał wokół siebie spore grono słuchaczy. Kolejne zahipnotyzowane piosenką osoby zatrzymywały się tworząc mur nie do przejścia.
Zamiast słuchać bzdur
głupich telefonicznych wróżek zza siedmiu mórz
spytaj siebie czego pragniesz
dlaczego kłamiesz, że miałaś wszystko
    To nie był jeden z tych przesłodzonych utworów, w których autor w wulgarny i nieprzyzwoity sposób rozpacza nad swoją miłością. Wyśpiewywane słowa zmuszały do zastanowienia się nad ich sensem. Noemi tylko i wyłącznie z czystej ciekawości zdecydowała się na zbadanie sytuacji.
Gdy udając, że śpisz
w głowie tropisz bajki z gazet
kiedy nie chcesz już śnić
cudzych marzeń
    Każdy kolejny krok powodował, iż jej serce biło mocniej a ciałem wstrząsały przyjemne dreszcze. Yasashisę dopadł symptom dobrej muzyki. To sprawka małego bakcyla, który sprawia, że chcemy słuchać czegoś aż do znudzenia. Z bliższej odległości szarpanie strun gitary było wyraźniejsze.
Bosa do mnie przyjdź
i od progu bezwstydnie powiedz mi
czego chcesz
słuchaj jak dwa serca biją
co ludzie myślą - to nieistotne
    Przepychając kolejną osobę, która zareagowała na to groźnym prychnięciem Noe dostrzegła zarys postaci, która zachwyciła przechodniów. Czarne rozwiane włosy i równie ciemne pełne życzliwości oczy należały tylko do jednej osoby - Wilsona. Szarooka otworzyła usta ze zdziwienia. Był to pierwszy raz, gdy słyszała jego śpiew. Nie sądziła, że tak ją to poruszy. Niebieska, skrząca aura chłopaka przypominała niebo w letni dzień. Rozprzestrzeniała się po kolejnych osobach w zastraszającym tempie. Jak można tak szybko zjednywać sobie ludzi?
    Noemi mrugnęła i już chciała odejść, gdy spostrzegła, że muzyk patrzy właśnie na nią a jego oczy mówią: „zaczekaj jeszcze moment”.
Kochaj mnie
Bum.
Kochaj mnie
Bum, bum. Drżenie.
Kochaj mnie nieprzytomnie
jak zapalniczka płomień
jak sucha studnia wodę
kochaj mnie namiętnie tak
jakby świat się skończyć miał
    Wilson przestał grać. Melodia ucichła a tłum wiwatował. Mag powiedział coś do stojącego obok mężczyzny. Ten skinąwszy głową odebrał gitarę i zniknął za ladą.
    - Dlaczego skończyłeś? - spytała głosem zirytowanego dziecka.
    - Sprawdzałem tylko, jak się sprawuje gitara. - oznajmił wzruszając ramionami. Obdarzywszy dziewczynę zaciekawionym spojrzeniem dodał: - Podobało się?
    - Nie powiem. - rzekła hardo i odwróciła wzrok.
    - A to niby dlaczego? - dociekał przesuwając się tak by stanąć z Noe twarzą w twarz.
    - Bo nie znam końca. - mruknęła rozeźlona.
    Głośny śmiech czarookiego przeciął powietrze. Nachylając się nad towarzyszką szepnął:
    - Zaśpiewam ci dziś resztę, dobrze?
    Cichy, zmysłowy głos o głębokim zabarwieniu przyprawiłby niejedną dziewczynę o zawroty głowy. Noe ciesząc się w duchu jedynie skinęła głową.
    - Fenomenalny występ! - zawołał uśmiechnięty od ucha do ucha sprzedawca przychodząc ze schowaną w specjalnym pokrowcu gitarą.
    Wilson uścisnąwszy nadstawioną dłoń mężczyzny odebrał świeży zakup.
    - Nic nie jest lepsze od dobrej jakości instrumentu.
    Dziewczyna nie słuchając dalszej części konwersacji przymknęła oczy i spróbowała ujarzmić walące serce.
    Kochaj mnie…

    Na drugim końcu terenu Festiwalu pewien różowowłosy chłopak również miał niemały problem z natrętnymi fankami. Szkoda tylko, że nie potrafił posłać im miłego uśmiechu i zakończyć sprawy. Biedaczek ze stresu trząsł się tak, iż co rusz wylewał zawartość plastikowego kubeczka. No bynajmniej do czasu, gdy nadeszła jego kolej na siedzenie w budce.
    - To na razie! - krzyknęli magowie i zostawili go samego na pastwę piszczących dziewcząt.
    Natsu spojrzał wzrokiem zbitego szczeniaczka na długą, długą kolejkę. Wydawała się nie mieć końca. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, iż okrąża Ziemię i wraca do punktu wyjścia. Samym spojrzeniem doprowadzał klientki do szału (pozytywnego oczywiście). Oślepiony błyskami fleszy i ogłuszony wysokimi głosikami dorównującymi głośnością startującego samolotu zabrał się do siedzenia.
    Pierwsze pół godziny upłynęło całkiem znośnie. Pomijając fakt, że co chwila ścierał z policzków ślady szminek, błyszczyków i innych cudów. Tego wieczora widział już wszystkie możliwe odcienie różu. Trafiła się nawet krwista czerwień, która przywodziła mu na myśl wampirkę żądną jego krwi.
    Do słoiczka wystawionego za pocałunek wpadało coraz więcej monet. Mira wyjawiła Natsu, iż dochody z Budki zostaną przeznaczone na sierociniec. To pokazywało, że Jesienny Festiwal nie był tylko i wyłącznie okazją do zabawy a pozwalał na zebranie pieniędzy na cele charytatywne.
    - Teraz ja! - zaśmiała się Lisanna a Dragneel wrócił na ziemię, bo jak dotąd jego myśli wirowały wokół pewnego planu.
    - Widziałem już prawie wszystkich. - pożalił się korzystając z okazji, że Strauss była ostatnią dziewczyną w kolejce. - Na szczęście zaraz przychodzi mój zmiennik.
    - Pewnie nie będzie rozbił takiej furory. - powiedziała udając zamyśloną.
    Parskając w odpowiedzi nie zauważył przysuwającej się dziewczyny.
    - Szczerze mu współczuje. - rzekł zaprzestając bujania na skrzypiącym krześle. - Też musi nosić ten tandetny krawacik.
    - Och, nie jest tandetny. - zaprzeczyła patrząc spod ładnie pomalowanych rzęs. Pomalowanymi paznokciami chwyciła kawałek koszuli maga i rozpięła mu pierwszy guzik.
    - Hej! Jestem w pracy Lis! - przypomniał nieświadomie zdrabniając imię dziewczyny.
    - A ja jestem klientką. - szepnęła nachylając się jeszcze bardziej. - Twoim zadaniem jest sprawienie żebym była zadowolona, tak?
    - Niby. - Natsu zaśmiał się i przejechał dłonią po włosach. Robił to dość często, gdy znajdywał się w niezręcznej sytuacji.
    - Więc poproszę specjalny pocałunek. - nagle z twarzy Lisanny zniknął standardowy uśmiech a pojawiła się jego drapieżna wersja.
    - Już minuta po dziewiątej. - zauważył grobowym tonem zerkając na zegarek, który założył na nadgarstek tuż przed wyjściem.
    - Przejmujesz się takimi szczególikami? - marszcząc brwi ukazała swe niezadowolenie. - Więc załatw to szybko i po sprawie.
    Przejmująca inicjatywę Strauss dotknęła dłoni przyjaciela. Wszystkie dźwięki wokół nich nienaturalnie ucichły. Szeroko otwarte zielone oczy wpatrywały się w nią z niedowierzaniem. Uśmiechając się zadziornie na ten widok przejechała językiem po górnej wardze.
    - Dosyć! - warknął przytrzymując Lisannę silnymi dłońmi. Jego ramiona drżały ze złości. - Nawet jeżeli to żart to jest kiepski! Jesteśmy przyjaciółmi, więc przestań.
    Białowłosa odwdzięczyła się spojrzeniem godnym żmii.
    - W takim razie nie chcę być twoją przyjaciółką! - krzyknęła i odwracając się dumnie na pięcie odmaszerowała.
    Natsu wpatrywał się w nią przez kilka sekund aż opadł na krzesło. Z otępienia wyrwany został przez swojego zmiennika. Odchodząc zostawił serduszkowy krawat i mamrocząc pod nosem coś w stylu „nigdy nie zrozumiem kobiet” udał się na poszukiwania Lucy. Sytuacja sprzed kilku minut spłynęła po nim, jak po kaczce. Nawet nie brał jej na poważnie.
    - W końcu cię znalazłem! - wysapał, gdy dostrzegł blondynkę przy stoisku z łańcuszkami.
    - Sam kazałeś mi tu na siebie czekać, więc nie mogłeś mnie szukać. - sprostowała chichocząc z roztargnienia Dragneela.
    - A no fakt. - burknął pod nosem. - Chodźmy pokaz niedługo się zacznie. Znam dobre miejsce!
    - Niezawodny jak zawsze. - rzekła pozwalając się prowadzić.
    - Wiesz, czasem się staram. - wyznał puszczając Heartfilii oczko.
    - Doceniam twoje starania. - odparła mimowolnie przypominając sobie o wcześniejszej niespodziance, czyli gwiazdach na suficie.
    - A tylko spróbowałabyś nie. - pogroził zabawnie marszcząc przy tym brwi.
    Po kilkunastu minutach ciągłej wędrówki dotarli do całkowicie wyludnionej części parku. Zasiadając na gałęzi jednego z rosnących tam klonów byli ukryci wśród resztek liści a jednocześnie widzieli rozgwieżdżone niebo.
    Siedząc w ciemności słyszeli jedynie swoje oddechy. Natsu przełknął głośno ślinę, ale to i tak nie pomogło mu w pozbyciu się kuli blokującej gardło. Kątem oka obserwował machającą nogami w powietrzu dziewczynę. Powoli wypuszczając powietrze z ust myślał nad pierwszymi słowami.
    - Lucy, jest coś o czym chciałbym porozmawiać. - zaczął niepewnie. Stop! Nie! Gdzie tam niepewność. Jakby to powiedział Elfman w końcu jest mężczyzną, toteż musi być odważny i powiedzieć, co mu siedzi na duszy.
    - Tak? - tym krótkim słowem dała mu pozwolenie na kontynuację. Lśniącymi, brązowymi tęczówkami bacznie obserwowała przyjaciela, który wyglądał, jak osoba mająca przyznać się do popełnionego morderstwa.
    - Gdy mieliśmy problem z Wirusem myślałem nad czymś. - przy każdym słowie zwracał uwagę na właściwą wymowę głosek. Dzięki temu miał wrażenie, że panuje nad sytuacją.
    - Nad czym? - Heartfilia spokojnie czekała, aż Natsu rozluźni spięte mięśnie.
    - Właściwie to chciałbym zaproponować ci pewien układ.
    Różowowłosy nachylił się nad uchem dziewczyny. Mówił bardzo szybko a jego usta niemalże muskały policzek Lucy. Pomimo zawrotnej prędkości wszystko było zrozumiałe. Z jego ściszonego głosu dało się wyczytać całą gamę uczuć.
    Blondynka odwróciła wzrok. Właśnie powtarzała w myślach to, co usłyszała. W jednej chwili zrzucono na nią masę szczęścia i związanych z nim obaw. Zaryzykować? A może pójść na łatwiznę i odmówić. Czy będzie żałować swojej decyzji? Jakie będą jej skutki?
    - Jaa - zaczęła cicho po dłuższym czasie spędzonym w absolutnej ciszy. Splatając drżące palce wzięła głęboki wdech. - Myślę, że możemy zobaczyć, co się stanie.
    Natsu otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Pierwszy fajerwerk rozświetlił ciemne niebo.

***
Jest wena jest i rozdział! Powinnam uczyć się historii, ale taka okazja trafia się raz na ruski rok. Jak widzicie to był już ostatni rozdział z sagi "Wirus". Wkrótce dodam krótki epilog (długością szału nie będzie robił uprzedzam) i możemy ruszać z kolejną serią.
Użyta w rozdziale piosenka Wilsona to Perfect - Kołysanka dla nieznajomej.
Jakoś tak pasowała mi do tego momentu, a że od jakiś dwóch dni ponawiam swoją przygodę z gitarą (po 3 latach przerwy) wplotłam do tejże postaci swoje zainteresowania. :)

Wspomnę również, iż cały czas pamiętam o ostatnim zamówieniu. Niedługo coś się bujnie z pisaniem go.
A tymczasem czekam na Wasze opinie i przemyślenia! :D