poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Wirus - rozdział 6 (32) - Atak

    - Proszę bardzo, oto pani reszta. - kasjerka wyciąga ku mnie swą pulchną dłoń a jej okulary o okrągłych soczewkach zjeżdżają niemal na sam czubek nosa.
    Odbierając klejnoty porywam z lady foliową torbę wypełnioną butelką z wodą i chlebem.
    Mężczyzna za mną wzdycha cicho. Wiem, że moje wyjątkowo powolne ruchy działają mu na nerwy. Słyszę, jak niespokojnie wystukuje butem szybki rytm, którego dźwięk rozchodzi się po ciasnym pomieszczeniu sklepu. Chociaż, o czym ja tu mówię? To wcale nie jest tylko mała powierzchnia a zwykła klitka. I pomyśleć, iż ktoś wyjątkowo pomysłowy upchnął tu kilka długich półek z porozkładanymi produktami. Czekając aż maszyna wypuści na wolność mały druczek potocznie zwany paragonem stałam niczym struna usilnie ignorując chuchanie osoby tuż za mną. Jego oddech śmierdzi cygarem. Oby tylko ten zapach nie przeszedł na mnie.
    Gdy tylko dźwięk druku ucicha otrzymuję upragniony skrawek papieru, by… by zaraz wyrzucić go do kosza stojącego tuż przed wejściem.
    Odchodzę od brudnej i lepkiej lady kierując się w stronę drzwi. Po pierwszym kroku mijam kolejną osobę stającą w kolejce - kobietę, która rozgląda się po półkach z najtańszym możliwym pieczywem. Przy drugim na moment przestaję oddychać, gdy dostrzegam na wpół spleśniałe owoce pomarańczy. Stawiając ostatni krok zaciskam palce na klamce. Pod paznokciami zbiera mi się czarny brud. Same ręce są w nie lepszym stanie. Lekko poharatane - tu i ówdzie maleńka blizna.
    - Dobranoc. Miłego wieczoru. - mówi kobieta za kasą a jej aura rozbłyska delikatnym różem.
    Zachowując na twarzy przybraną wcześniej maskę kiwam głową i wychodzę.
    Dłużej nie mogłaś tam sterczeć?
    Ach, dawno się nie odzywała.
    Podziwiałam wnętrze. - odpieram
    Ciekawe czego? Tej rozpadającej się meliny? - siedząca w mojej duszy osoba śmieje się szyderczo. - Wiesz idealnie tam pasujesz, chodząca porażko.
    Puszczam jej-swoją obelgę mimo uszu. Zaciskam pięści, torba szeleści, gdyż macham nią to w przód, to znów w tył. Nie mam zamiaru dać alter-ego żadnego powodu do satysfakcji. Absolutnie żadnego.
    Unosząc głowę napotykam wzrokiem lśniący księżyc przesłonięty niemal czarnymi chmurami. Zbiera się na deszcz.
    Wieje chłodny wiatr, więc przyspieszam kroku jednocześnie przygryzając dolną wargę. Ostatnimi czasy ten nawyk wszedł mi w krew tak, że czasem nawet czuję na ustach jej metaliczny smak.
    Masywne buty nie zapadają się w miękkim błocie. Momentalnie przypominam sobie o tym, w jaki sposób zdobyłam swoje dotychczasowe ubranie - ciemne przylegające spodnie z równie obcisłą bluzą z kapturem. To wtedy po raz pierwszy coś ukradłam. Bynajmniej świadomie. Z początku wcale nie chciałam tego robić, jednak coś kazało mi zachować anonimowość, czyli o   n o r m a l n y m   życiu wśród ludzi mogłam sobie, co najwyżej pomarzyć. Ale wracając do wątku… ciuchy podebrałam jakiemuś staruszkowi podróżującemu z drewnianą przyczepą. Nawet teraz pamiętam zgrzyt starych kół, dzięki któremu nie musząc się specjalnie wysilać przy maskowaniu swojej osoby porwałam lniany worek z ubraniami. Jemu na pewno nie będą potrzebne. W końcu to   d a m s k i e   rzeczy.
    Od kilku dni alter-ego zaprzestała częstego odzywania się. Ostatnio obwieściła tonem pełnym grozy charakterystycznej dla horrorów, iż przyjdzie, gdy nadarzy się ku temu dobra okazja. Jak to określiła nie zamierza tracić czasu na oglądanie świata moimi zaszklonymi oczami.
    Po kilku minutach marszu czuję na twarzy spadającą kropelkę wody. Kap, kap jeszcze jedna. Kap i kolejna. Unoszę dumnie podbródek w górę i nadaję swojemu krokowi sprężystości, co by nie wyglądać, jak powstały z ziemi umarlak.
    Słońce już dawno zeszło z niebieskiej sceny kryjąc się za horyzontem. Było ciemno a ja… ja tkwię samotnie w głębi lasu, gdzie mam swoją kryjówkę.
    Przełykam głośno ślinę.
    Błagam, nie teraz.
    Na moment zamieram w miejscu ocierając mokrą od deszczu twarz. Zaciskam zęby dopóki nie czuję bólu w szczęce. Biorę głęboki wdech, który urywa się w połowie. Ponownie staję nieruchomo i… uciekam.
    Szaleńczo pędząc przed siebie przedzieram się przez chaszcze w kierunku wydeptanej ścieżki. Szyszki chrupią pod naciskiem moich stóp. Staram się zapewnić płucom jak największą ilość powietrza. Siłą woli nakazuję im pomagać mi w oddychaniu, jednak te nie chcą nic robić bez zapłaty - palącego bólu w piersi.
    Chłodny wiatr wbija mi w twarz niewidzialne igiełki, gdy czuję TO. Oślizgły   d o t y k   cienia.
    Otwieram usta w niemym krzyku. Moje serce bije na najwyższych obrotach niemal obijając się o inne wewnętrzne części ciała.
    Spoglądam za siebie i zaraz żałuję tej decyzji. Za sobą, bowiem dostrzegam czarną, kleistą maź sunącą na tyle szybko, bym poczuła na plecach zimny dreszcz.
    Zmuszam mięśnie do szybszego poruszania się. Po skroni spływa mi kropelka potu, którą zaraz ocieram.
    Cień wciąż goni odcinając mi możliwość skrętu w lewą stronę. Cały czas nakierowuje mnie na własny tor.
    Dyszę ciężko, zupełnie przestając myśleć.
    Racja
        nie myślę
            ja czuję.
                W uszach słyszę własne bicie serca.
    Księżyc zostaje zakryty przez ciężkie chmury, gdy z rozpędu wbiegam na małą polankę przeciętą strumykiem. Woda rozbryzguje na wszystkie strony, kiedy przedzieram na drugi brzeg. Właśnie wtedy cień zatrzymuje się a ja zaczynam czuć bijący od niego (o ile to możliwe) smród.
    Maź rozpływa się formując cztery czarne napakowane sylwetki. Ich kontury rozpływają się lekko upodabniając się do ciemności nocy.
    Uświadomiwszy sobie, że ucieczka nie ma sensu zmuszam ciało do absolutnego posłuszeństwa i nie pozwalam mu ruszyć się ani o milimetr. Mrużę oczy chcąc lepiej dostrzegać wroga.
    Cienie ustawiają się w kręgu tak, iż jestem w jego centrum. Zataczają złowrogie koło świdrując mnie ledwo widzialnymi oczyma. Ich poruszaniu nie towarzyszy żaden dźwięk. Po prostu suną kilka centymetrów nad ziemią.
    Spinam mięśnie gotowa na atak jednocześnie szukając wzrokiem czegoś, co mogłoby posłużyć mi za broń.
    Wtem jedno ze straszydeł niespodziewanie wychodzi z kręgu skacząc wprost na mnie. Odruchowo odsuwam się w bok a rękoma podtrzymuję zmaterializowany cień, by po chwili odrzucić go daleko w tył. Jego dotyk pozostawia na moich dłoniach nieprzyjemne mrowienie.
    Nadskakują kolejne maszkary. Raz po raz upadam na ziemię nie pozwalając im się złapać. Brudzę sobie twarz, czuję pieczenie na otartym o skałki policzku. Nie mogę dać im przewagi i się zdekoncentrować. Odturlam się na drugą stronę, gdy ostro zakończone palce Cienia ze świstem wbijają się w podłoże tam, gdzie jeszcze przed sekundą znajdowała się moja głowa.
    Podpieram się na kolanie i rzucam w kierunku solidnie wyglądającego kawałka gałęzi.
    W końcu staję na równe nogi. W lewej dłoni dzierżę swój drewniany miecz, prawą zaś wyciągam w bok, by móc się zasłonić w razie niespodziewanego ataku.
    W co się bawisz, Pani? Ja też chcę.
    Słyszę w głowie ten upiorny szept. Otwieram szeroko oczy a z mojego gardła wydobywa się niski, gardłowy dźwięk.
    Nie! Przestań!
    Kiedy to takie zabawne.
    Rozpraszam się a czarny stwór zamachuje się swoją ociekającą ciemnością łapą i z niewyobrażalną siłą posyła mnie na pobliskie drzewa, które łamią się pod moim ciężarem.
    Wraz z uderzeniem wypuszczam z płuc całe powietrze, jakie mam. Oddycham spazmatycznie łapiąc się za obolały bok. Z pewnością mam pogruchotane co najmniej dwa żebra.
    Dygocząc podnoszę się a kolejny potwór skacze w moim kierunku. Wrzeszcząc roztrzaskuję mu gałąź na piersi i odlatuję na dobry metr. Zatrzymuję się szorując stopami po piachu. Między nami unosi się chmura kurzu.
    Kolejny atak następuje zza pleców. Ledwo mam czas na zasłonięcie twarzy rękoma a znów zaryłam o mokrą ziemię.
    Dostajesz niezłe baty. Wiesz, jakie to śmieszne?
    Ignoruję głos.
    Po chwili nadchodzi kolejny cios. Nie mam sił. Czuję jedynie ból promieniujący z okolic brzucha. Przewracam się na drugi bok kaszląc krwią. Czerwona ciecz barwi glebę, przylepia się do moich włosów, spływa po brodzie.
    Zaczynam niewyraźnie widzieć.
    Cztery potwory stają nade mną gotowe zakończyć potyczkę.
    Jesteś żałośniejsza niż myślałam.

Nareszcie przejmuję kontrolę nad Twoim ciałem.
Sprawiam, że dziko wrzeszczysz.
Sprawiam, że się podnosisz.
Sprawiam, że w twoich oczach płonie żądza krwi, którą tak bardzo kochasz.
Nawet nie pamiętasz, jakim przyjemnym uczuciem jest zadawanie bólu.
Ale to dobrze, bo teraz ja
nareszcie przejmuję kontrolę nad Twoim ciałem.
Steruję Twoimi dłońmi, na których kumuluję Moc Cieni.
Tę, która teraz obraca się przeciw Tobie.
Rozszarpujesz gardła.
Odrywasz części ciała.
Dusisz.
Depczesz.
Zabijasz.
Chociaż nie na długo.
Pokonując wrogów padasz na ziemię.
Więc taki jest nasz limit?
Niech będzie.
Wkrótce wrócę, gdy twoje życie będzie zagrożone.
A wtedy znów
nareszcie przejmę kontrolę nad Twoim ciałem

i uczynię je swoim, o Pani.
***
Ohayo! Dziś mamy rozdział poświęcony jedynie Shado. Ostatnio rozpisałam sobie cały plan "Wirusa", więc wszystko jest ustalone (nawet następna saga :D). Wpadłam nawet na pomysł dodania nowego bohatera, ale od tego jeszcze dzielą nas lata świetlne. Póki, co zostajemy przy "Wirusie" i czekamy na dalszą akcję ;)
Mata ne! Do poniedziałku!

3 komentarze:

  1. O.O A niech mnie Natsu kopnie! Genialnie opisujesz takie sytuacje! Zwłaszcza kiedy do akcji wkroczyło alter-ego! Błędów nie widziałam, ale nie jestem specjalistą w ich wyszukiwaniu, więc nic straconego :P
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo, bardzo dziękuję za kolejną nominację :D to tak strasznie cieszy... tylko będę mieć problem z wymienieniem 11 innych autorów. Na bierząco jestem z dwoma blogami a resztę (takich już bardziej znanych) czytam raz na dłuższy czas. Co mam z tym zrobić?

      Usuń
  2. Dobra teraz muszę wszystko nadrobić!
    Laxus: U Czarnej to nie ma aż tak dużo jak u Moni-chan, bo gdybyś chciała u niej nadrobić to chyba mózg byś nadwrezyla.
    *wyciąga Tytana* Jakieś ostatnie słowa?
    Laxus: Gomenasai!!!! *dostaje patelnią*
    No i po kłopocie :D Teraz skomentować! Więc rozdział bardzo ciekawy zwłaszcza, że opowiada o Shado ^^ A to jej alter-ego wredne! Na stos z nim!

    OdpowiedzUsuń

Po ilu komentarzach Czarna się uśmiechnie? :3