poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Wirus - rozdział 9 (35) - Dobre wejście podstawą sukcesu

    - Nareeeeszcie! - stęknął Natsu przeciągając się.
    Pozostała część drużyny dziękowała w duchu za to, że w końcu dotarli do kolejnego celu swej wyprawy - Magicznego Więzienia. Dragneel był krótko mówiąc upierdliwy i w koło jęczał nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Nota bene tym sposobem nabawił się paru siniaków od zirytowanych jego zachowaniem dziewczyn. Grayowi odpowiadała ta sytuacja, nie omieszkał ukryć złośliwego uśmieszku przy każdym kolejnym uderzeniu. Przez pewien czas nawet je liczył: lewy sierp, prawy prosty i w podbródek.
    Więzienie przypominało ogromny pałac wypełniony po brzegi strażą. Ściany wykonano z grubego kamienia ograniczający możliwość użycia magii. Zza małych okien wciąż wychylały się głowy wartowników. Schemat budowli nie był jakoś specjalnie skomplikowany. Jeden wielki prostokąt a na jego rogach wysokie wieżyczki. Do tego wielkie kilkumetrowe drzwi. Może także podziemne korytarze wypełnione szczątkami tych, którzy spróbowali ucieczki? Jakby to ująć… twierdza nie do zdobycia.
    - Głupku, nie stój tak na środku drogi! - warknął Gray i pociągnąwszy maga wskoczył w krzaki, gdy tylko usłyszał czyjeś kroki.
    - Co robimy? - zapytała szeptem Lucy obserwując ścieżkę zza kępy liści.
    W oczach Erzy zalśnił niebezpieczny ognik.
    - Mam plan. - oznajmiła złowieszczo.

    - To idiotyczne. - skrytykował Natsu zapinając pasek przy biało-niebieskim kombinezonie.
    - Mógłbyś powtórzyć? - Scarlet poprawiając gumowe rękawiczki zmarszczyła gniewnie brwi.
    - Świetnie pasuje, skąd znałaś mój rozmiar?
    Cała czwórka odziana w stroje służb sprzątających z pełnym wyposażeniem gotowa była na podbój Więzienia.
    To się nie może udać. - myślała Lucy niechętnie sunąc za pozostałymi. W końcu, czy sam pomysł wtargnięcia na teren objęty czujnym okiem rady nie jest głupi i ryzykowny? Dobrze, że miała chwilę czasu, by przystosować się psychicznie do sytuacji. Dzięki temu mogłaby nawet zatańczyć w różowym kostiumie baletowym i nie zaprzątałaby sobie tym głowy. W tej chwili niepokoiła ją jedynie obstawa w postaci dwóch magów, każdy po jednej stronie, a na czele tego jakże ryzykownego pochodu Erza Scarlet, wielka Tytania i postrach gildii.
    - I co teraz, kapitanie?
    Lucy zaczęła zastanawiać się, czy Gray mówił to z taką powagą umyślnie, czy żartował…
    - Zapukamy. - przecież to takie oczywiste!
    Jak powiedziała, tak zrobiła. Energiczne uderzanie w drzwi poskutkowało i po chwili zza wrót wyjrzał dość pokaźnych rozmiarów strażnik.
    - Czego tu szukacie. - jego ton głosu wskazywał na mało udany dzień.
    Natsu szturchnięty przez Erzę pomachał szczotką przed nosem mężczyzny.
    - Specjaliści od sprzątania stawili się na zamówienie!
    - Nikogo takiego nie miało być. - warknął skacząc wzrokiem po przebranych magach.
    - To my się tu fatygujemy taki kawał, a wy co?! - do rozmowy włączył się Gray jeszcze bardziej działając na nerwy strażnikowi.
    - Zmykać do domu, dzieciaki. - odrzekł na odchodne i z hukiem zatrzasnął drzwi.
    - Oby go szlag jasny trafił! - Natsu pomachał pięścią, po której przechodziły pojedyncze języki ognia.
    - Może spróbujemy czegoś innego? - zasugerowała ostrożnie Lucy. Na wypadek ugodowo uniosła ręce w górę i odsunęła się od buchającego ogniem różowowłosego. Oczywiście nie uszło to jego uwadze, więc zaraz opanował nerwy.
    - Mam jeszcze jeden pomysł. - rzuciła Erza szykując się do wykonania kolejnej Podmiany na sobie i swojej drużynie.

    - Rozumiem wszystko. - syczała Lucy spoglądając na swój strój. - Ale to już chyba z deka przesada!
    - A tam! - odparł Natsu. - Fajnie jest!
    Blondynka powstrzymała pełne zrezygnowania westchnienie i zerknęła na magów. Zaraz tego pożałowała, bo od widoku chłopców jej policzki przybrały soczyście czerwony kolor.
    Erza postanowiła przebrać ich za koty!
    Gray udawał obrażonego i wbił pięści w kieszenie spodni. Paradował bez koszulki. Nagle ni stąd ni zowąd stwierdził, że mu za gorąco i musi pozbyć się, jak to określił „zbędnego materiału”. A pokazywanie przy tym nagiej góry to szczegół. W każdym razie z wydętymi policzkami, kocimi wąsami, uszkami i ogonem wyglądał nawet…
     - Uroczo. - wymamrotała Lucy. Uświadomiwszy sobie, iż jej myśl ujrzała światło dzienne odwróciła wzrok.


    Fullbuster wiedział, że mówiła o nim toteż uśmiechnął się zawadiacko i nisko skłonił.
    Do akcji natychmiast wkroczył Natsu.
    - Musisz zasłonić znak gildii. - przypomniał wcierając w pierś maga ciemne błoto (które również pokrywało ramię różowowłosego)
    - Lucy, jeszcze to! - Erza rzuciła blondynce zapinany na szyję dzwoneczek pasujący do jej stroju kotki.
    - Naprawdę muszę? - jęknęła mocując się z zapięciem. Nie uzyskawszy natychmiastowej odpowiedzi spojrzała na Scarlet i napotkała jej straszny wzrok.
    - Tak.

    „Genialny” plan prezentował się następująco: Erza przebrana za staruszkę z trzema kotami, czyli pozostałymi członkami drużyny prosi o wejście. Strażnikowi mięknie serce i wpuszcza ich a wtedy przeszukają twierdzę i odnajdą cele Wilsona. Proste, prawda? No cóż, nie do końca.
    - Nie wpuścicie biednej staruszki? - zaskrzeczała czerwonowłosa słabym tonem.
    - Takie zasady. - odparł wartownik krzyżując ręce na piersiach.
    - Ale, co z moimi biednymi koteczkami? - pytała udając, że ociera łzy z kącików oczu. - Toż to malutkie zwierzaczki potrzebujące opieki!
    - Poradzą sobie w dziczy.
    Natsu aż nazbyt wczuwając się w swoją rolę zasyczał machając długim ogonem.
    - Ten to chyba ma wściekliznę. - mężczyzna spojrzał znad okularów na różowego kota. Widocznie i z nimi był wystarczająco ślepy, by nie zauważyć różnicy między przebraniem i prawdziwym zwierzątkiem.
    - Nazywa się Wariat. - przyznała Erza wiernie odgrywając swą rolę. Lucy i Gray zachichotali. - Jest najbardziej upośledzonym koteczkiem, jaki chodzi po tej ziemi.
    - Ma pani wielkie serce, by chcieć przygarnąć to… coś.
    - Jakie „coś”! A przywalił ci ktoś kiedyś?! - zbulwersował się Natsu ukazując ostre, jak przytwa pazury.
    - Słucham? - strażnik otworzył szerzej oczy. - Co pani mówiła?
    - Pytałam o możliwość przenocowania. - Scarlet wbiła obcas w plecy niesfornego kociaka.
    - Przykro mi. Przytułek w drugą stronę. - po raz drugi drzwi Więzienia zamknęły tuż przed nosami magów.
    - Prostak jeden! - warknął najeżony Natsu.
    Pozostałe dwa koty zwijając się ze śmiechu ścisnęły różowy ogon i zawlokły obrażonego na cały świat Dragneela do ich tymczasowej krzaczastej kryjówki.
    - Szkoda, że nie ma z nami Happiego. - skomentowała Lucy patrząc na wysokie ściany więzienia.
    - Mam tego serdecznie dość! - różowowłosy naciągnął na ramiona czarną kamizelkę. - Zrobimy to po mojemu!

    - I o to mi dokładnie chodziło! - wykrzyczał Natsu w biegu unikając nadlatujących strzał.
    - Chyba żartujesz. - burknęła Lucy a mały pocisk przeleciał niebezpiecznie blisko jej ucha.
    Jak można się domyślić plan był prosty - typowe wejście na chama i rozwalenie wszystkiego, co się rusza.
     W ten oto sposób magowie uciekali właśnie przed chmarą strażników, których zaalarmował wybuch przy głównej bramie. Bo przecież nie można wejść po cichu.
    - Skręcamy! - nakazał Gray wskakując w otwarte niepozornie ukryte drzwi.
    Placyk za murami wyglądał teraz, jak pobojowisko. Zewsząd dało się dosłyszeć polecenia wydawane przez ludzi wyższych rangą, szelest mundurów, kroki stóp i obijanie się o siebie ostrych broni.
    - No to ładnie. - Erza rozglądała się w ciemności usiłując dojrzeć dokąd prowadzi ciemny korytarzyk, w którym się znaleźli.
    - Ale jedno musicie przyznać. - Natsu specjalnie nie przejął się strażnikami siedzącymi im na ogonach. - Całkiem łatwo wejść do tego Magicznego Więzienia.
    Czarna: Oni o tym nie wiedzą, ale trafili na moment zmiany warty. Ciii, niech będą szczęśliwi.

    - Co się tu dzieje? - Wilson przymknął oczy nasłuchując odgłosów kolejnych wybuchów.
   Usta Jellala wykrzywił delikatny uśmiech.
    - To nasza szansa. - rzekł wstając i otrzepując ubranie.
    Księżycowy Smoczy Zabójca przykłada do przezroczystej ścianki wiszącego więzienia dłonie otoczone cienką, magiczną błonką.
    - Właśnie na to czekaliśmy? - zapytał bez trudu wykonując dziurę jednym machnięciem.
    - Dokładnie.
    Wilson przeskoczywszy do klatki niedawno zapoznanego więźnia uwolnił go. Gdy tak siedział doszedł do wniosku, iż choć na chwilę przyda mu się sojusznik.
    - To oni, prawda? - czarnooki zgrabnie wskoczył na balkonik wartowników. Ich baczne przyglądanie się więźniom nie sprzyjało knuciu spisku. A jedyną drogą ucieczki z zawieszonych w powietrzu więzień nad przepaścią było właśnie przedostanie się do miejsc, z których obserwowano uwięzionych.
    - Natsu nie praktykuje cichych wejść. - odparł dostrzegając nadbiegającą straż.
    - Zbiegli! Szybko łapać ich i powiadomić centralę!
    - Tędy. - Fernandes wskazał jedne z drzwi.
    Nie tracąc wiele czasu rozpoczęli bieg ku słodkiej wolności.

    - Więcej was matka nie miała?! - wrzasnął Natsu nokautując trzech strażników naraz. Siła uderzenia była tak mocna, że zostali wysłani na drugi koniec salki.
    Magowie zmuszeni byli używać okrojonych wersji magii toteż zamiast płomieni wszędzie latały jedynie marne iskierki.
    Erza dysząc ciężko wezwała jedynie miecz. Szczęśliwie udało jej się odeprzeć perfidny atak z zaskoczenia. Skacząc na ugiętych nogach dorywała kolejnych przeciwników. Tymczasem Gray nie tracąc wiele sił stworzył wokół siebie małą Lodową Podłogę, przez którą wrogowie wpadali w poślizg. Później wystarczało jedynie wyciągnąć przed siebie pięść i gotowe! Wszyscy się na nią nadziewali lądując jeden na drugim. Lucy wezwała Taurusa machającego swym ogromnym toporem.
    - Uważaj! - Natsu uderzył mężczyznę chcącego zaatakować blondynkę. Natychmiast stanął za jej plecami skacząc wzrokiem po strażnikach, którzy zamknęli ich w ścisłym kręgu.
    - Co teraz? - syknęła przesuwając dłoń na etui z kluczami. Rozważała wezwanie Virgo.
    - Nie rób tego. - ostrzegł widząc zamiary Heartfilii. - Jeżeli zemdlejesz będzie mi ciężko cię bronić.
    Lucy prychnęła cicho.
    - W takim razie poradzę sobie bardziej tradycyjnymi metodami. - zdeterminowana jak nigdy dobyła swego bicza gotowa do ataku. - Na trzy.
    - Raz. - Natsu zachichotał. Rzadko widział przyjaciółkę w tak bojowym nastroju. - Dwa… trzy!
    Ruszyli.
    Ich współpraca była perfekcyjna. Bezbłędnie odczytywali nawzajem swoje ruchy, dostosowywali się do siebie. Gdy Dragneel odskakiwał, Heartfilia wkraczała z biczem i tak na zmianę. Kładzenie strażników na łopatki dawało im tyle samo radości, ile danie małemu dziecku cukierka.
    - Skończone! - obwieścił zadowolony Natsu. Szczęśliwy do granic możliwości porwał Lucy w ramiona i kręcąc się wokół własnej osi wykorzystał okazję, by przykleić się do blondynki, która bezskutecznie próbowała się wyrwać.
    - Uwaga, ktoś idzie! - Erza dosłyszawszy tupot stóp natychmiast uniosła miecz.
    Jakież było jej zdziwienie, gdy ujrzała Jellala z czarnowłosym mężczyzną uciekających przed strażą.
    - Wiejemy! - krzyknął Gray, któremu nie odpowiadała walka bez magii.
    - Co ty uciekasz? - złowrogi śmiech Natsu wypełnił przestrzeń… no może do momentu, gdy nie został pociągnięty przez Lucy i siłą wyprowadzony z Więzienia, dodatkowo popędzany przerażającym spojrzeniem Erzy.

***
Hejka, za nami ostatni sierpniowy rozdział. Za chwilkę spiszę rozpiskę na wrzesień, więc nie zapomnijcie spojrzeć na terminarz. :)
Kolejny rozdział tradycyjnie za tydzień a w nim zbliżamy się do czegoś, o czym mowa od kilku części.
Do zobaczenia w poniedziałek!

niedziela, 17 sierpnia 2014

Wirus - rozdział 8 (34) - Księżycowa noc

    Gdy zmęczeni podróżą magowie w końcu dotarli do celu swej podróży na miejscu czekała ich nie lada niespodzianka. Mając przed oczami Septentrio natychmiast zapomnieli o obolałych, zastałych mięśniach. Nawet chęć rzucenia się na najbliższą kępkę trawy i zaśnięcia zeszła na dalszy plan. Ale, co takiego ujrzeli?
    Nocne niebo nie miało w sobie tradycyjnej atramentowej czerni. Dzięki blaskom rzucanym przez gwiazdy jego kolor zmieniał się nie do poznania. To podobna sytuacja do tej, w której zdeterminowany malarz doznaje olśnienia i sprawia, że jego dzieło zmienia się w jedną wielką paletę barw. Ci, którzy wierzyli oczom a ich serca były otwarte i czyste widzieli je. Każdy kolor, jaki tylko zapragnęli dojrzeć odnaleźli na ukochanym niebie. Gwiazdy migotały szaleńczo przypominając rozsypany na ciemną kartę brokat. Srebrne punkciki uśmiechały się nieśmiało do podziwiających je ludzi. Wprawiały w niemały zachwyt nawet najbardziej wymagającego człowieka.
    Ach gdyby tylko niebo mogło wprawiać w osłupienie mieszkańcy Septentrio co noc wychodziliby podziwiać ten piękny obraz. Czego więc brakowało?
    Wybudowane w zagłębieniu miasto lśniło własnym blaskiem. Z nieznanego powodu lampy uliczne nie były jedynymi świecącymi rzeczami. Od każdego domu odbijały się skrzące punkciki. A może komuś coś się pokręciło i przyozdobił Septentrio choinkowymi lampkami?


    - N..niesamowite. - szepnęła Lucy w zachwycie zakrywając usta, by nie wydobył się z nich przeciągły jęk.
    - Mało powiedziane. - sprostował Gray. W jego oczach odbijały się błyszczące kropeczki.
    - Słyszycie to? - zapytał znienacka Natsu przekrzywiając głowę niczym antenkę radia, by miało lepszy odbiór.
    - Co takiego? - Erza oderwała wzrok z zapierającego dech w piersi widoku.
    - Ludzie.- mruknął w skupieniu zamykając oczy. - Cała masa ludzi i… i chyba coś świętują.
    - Przekonamy się na miejscu. - rzekł Gray ruszając ścieżką. - No chodźcie, chyba nie zamierzacie tam kwitnąć w nieskończoność, prawda?
    Wciągający chłodne powietrze Natsu niemal natychmiast dostrzegł zawadiacki uśmieszek posłany w stronę Lucy, która widząc go speszyła się.
    Czy ich coś łączyło? Nie.. to niemożliwe. - myślał gorączkowo. Był pewien, że miał wystarczająco dużo czasu, by nauczyć się czegoś z tych wszystkich romantyczno-słodkich rzeczy. Wygląda na to, że będzie musiał improwizować.
    Zorientowawszy się, iż został w tyle w kilku susach dobiegł do blondynki i niby to przypadkiem, co jakiś czas muskał jej dłoń. Ciekawiły go reakcje Lucy, która z początku nie zauważając zaczepek szła chłonąc każdy szczegół otoczenia.
    Gdzieś z tyłu dosłyszał prychnięcie Mrożonki. Jego usta ułożyły się w szeroki pełen satysfakcji uśmiech.
    Teraz wszystko się zacznie. Wojna!

    - Przepraszam, co tu się dzieje? - Erza zatrzymała jednego z przechodniów, tym samym przerywając jego radosne podskoki.
    - Hę?! - burknął jednak widząc uśmiechającą się w dość przerażający sposób Scarlet spasował. - Mamy tu eee my.. świętujemy.
    - Co takiego? - dociekała nieświadomie zacieśniając uścisk na kołnierzu mężczyzny.
    - Historię Amaterasu! - zawył żałośnie i wyszarpnąwszy się Erzie uciekł aż magowie stracili go oczu w tłumie innych ludzi.
    - Co za dziwny człowiek. - skwitowała Lucy.
    - Dokąd teraz idziemy? - zagadnął Gray podziwiając odnowione budynki. Po pożarze nie było ani śladu.
    - Jak to, dokąd? - zawołał Natsu. - Kapłanka Ayano będzie zachwycona naszą obecnością!
    Łatwo powiedzieć, gorzej zrobić. Przeciskanie się przez rozentuzjazmowany tłum było równie trudne, jak wspinaczka po stromym zboczu. Niby cały czas stawiasz małe kroczki a tak naprawdę wciąż stoisz w miejscu. W dodatku ciągle ktoś wydziera się nad twoim uchem widocznie zapominając o zasadach dobrego wychowania. Raz po raz jesteś czymś bity a staruszki szczypią cię w nieodpowiednich miejscach. Tortury - nie to określenie nie oddaje pełni sytuacji.
    - Patrzcie! - Lucy starała usiłowała przekrzyczeć piszczące przed nią dzieci. - Na scenie!
    Magowie dotarli do punktu, w którym skumulowała się cała ludność miasteczka. Przedstawienie musiało trwać od jakiegoś czasu, gdyż wszyscy przycichali skierowując swą uwagę jedynie na sztuce.
    Amaterasu ukryła się w jaskini a na całym świecie zapanowała ciemność dogodna dla złych mocy.
    - Musimy coś z tym zrobić. - szepnął cichy głosik.
    - O tak! - przytaknął kolejny.
    - Zatem chodźmy.
    Bóstwa udały się do kryjówki bogini w pobliżu miejsca zwanego Amenokawara. Na miejscu zastały głaz przesłaniający wejście groty. Skupione blisko siebie ignorując skradające cienie debatowały:
    - Bogini musi powrócić! - lamentował jeden ze spiskowców.
    - Ale jak nakłonimy ją do powrotu? - zadanie to wydawało się wręcz niewykonalne.
    - Nie mam pomysłu. - przyznał głos wydając z siebie pełne rezygnacji westchnienie.
    - Odwiedźmy boga Omoikane, może on będzie w stanie nam doradzić. - zaproponował rzucając okiem na zbliżającą się ku nim ciemną plamę.
    Tym sposobem bóstwa otrzymały odpowiedź na swoje pytanie. Syn Takamimusubiego zaproponował, by z Krainy Wiecznotrwałości sprowadzić koguty, które swym pianiem co dzień wzywały słońce.
    Bogowie osadzili ptaki na wniesionej żerdzi (pień drzewa, od którego odrąbano gałęzie). Z tegoż nakazu bóstwa Amatsumara i Ishikoridome wykonali również spiżowe lustro, z Tamanoya sznury klejnotów krzywulców. Futodama i Amenokoyane wyrwali wiecznie zielone drzewo sakaki i przyozdobili je przygotowanymi przedmiotami. Kiedy skończyli, jeden z nich trzymał przystrojone drzewko, a drugi odprawiał modły. Dołączył do nich Tajikarao, który trzymał straż.
    Wówczas bogini Amenouzume obnażyłą się i zaczęła tańczyć. Poruszała się delikatnie i z gracją. Każdy krok, czy ruch ręki zdawał się być dokładnie przemyślany i perfekcyjnie wymierzony. Bogini towarzyszyła niema muzyka, w rytm której poruszała swym ciałem. Nic więc dziwnego, iż zebrane bóstwa zaczęły śmiać się głośno i entuzjastycznie klaskać.
    Cóż tam się dzieje? - myślała Amaterasu szczerze zdziwiona dochodzącymi zza ściany odgłosami.
    Bogini odsunęła głaz uniemożliwiający wejście obcym do kryjówki.
    - Przyjaciele, dlaczego na waszych twarzach gości radość, mimo mej nieobecności? Świat spowiły cienie.
    - Pośród nas znajduje się duch jeszcze bardziej czcigodny niż ty. - odpowiedziała jej Amenouzume zbliżając się tanecznym krokiem.
    Zaciekawiona bogini wyjrzała przez szparę, lecz ujrzała tylko swe odbicie w lustrze. Zdziwiona wysunęła głowę, aby się rozejrzeć, a wtedy Tajikarao odsunął kamień i zręcznie wyciągnął Amaterasu na zewnątrz. W tym czasie Futodama szybko rozwinął za plecami bogini słońca powóz ze słomy ryżowej i zapieczętował jaskinię.
    - Gdy Amaterasu opuściła pieczarę. - podsumował narratork a czar wywołany grą aktorów stopniowo się ulatniał. - Ciemność ustąpiła i promienie słońca rozjaśniły cały nasz świat. Bogini rządziła na Wysokiej Równinie, a Susanoo został wygnany na ziemię.
    Głośny aplauz tłumu wywabiłby niejedną boginię z ukrycia.
    Wtem na scenie tuż przed aktorami pojawiła się kapłanka Ayano.
    - Dziękuję wam za przybycie na dzisiejszą uroczystość i przeżywanie w swoich sercach historii naszej bogini. Zachwyt malujący się na waszych twarzach mówi więcej, niż najpiękniejsze słowa świata. Dziękuję również niesamowitym aktorom, bez których ta sztuka nie miałaby miejsca. Nie jestem w stanie opisać zachwytu, jaki ogarniał mnie, gdy podziwiałam próby. Wasze zaangażowanie było niczym promyk słońca.
    Aktorzy z wypisaną dumą skłonili się nisko i zeszli ze sceny, by świętować udane przedstawienie.
    W tym czasie Natsu jakimś cudem przepchnięty do samych stóp kapłanki poinformował ją o naszych odwiedzinach.

    Służka zapełniwszy pięć filiżanek świeżo parzoną herbatą skłoniła się nisko i z cichym kliknięciem zamknęła drzwi komnaty.
    - Czym zawdzięczam waszą wizytę? - zapytała Ayano z uśmiechem. Przyjaźń, którą czuła patrząc na magów rozkwitała.
    - Stara sprawa. - Natsu machnął lekceważąco ręką, chociaż w środku wiercił się niespokojnie czekając na dalszy przebieg rozmowy.
    Hasło to nie mówiło zielonowłosej kapłance niczego konkretnego.
    - Spotkaliśmy Shado. - rzekł poważnie Gray a uniesiona filiżanka Ayano momentalnie się zatrzymała.
    - Naprawdę? - oczy kobiety zalśniły.
    Lucy potaknęła a później opowiedziała, co wydarzyło się od ostatniej wizyty. Kapłanka słuchała z zapartym tchem każdego słowa dotyczącego jej dawnej przyjaciółki.
    - Wnioskując z twoich słów mogę potwierdzić, że zachowuje się tak, jak przed laty.
    - Czyli? - wtrąciła Erza. W jej głowie pojawiła się pewna myśl, jednak wpierw wolała ją potwierdzić.
    - Nie jest tak brutalna i gwałtowna. - sprostowała. - Na obecną chwilę podatna na wszelkie manipulacje stanowi łatwy cel.
    - Dlatego musimy, jak najszybciej ją odnaleźć. - mruknął Gray znad naparu.
    - Zanim Zeref położy na niej swoje brudne łapska! - dodał Natsu zaciskając dłonie w pięści.
    - A co z Wilsonem. - Lucy przypomniała o aresztowanym magu. - Znałaś go?
    Ayano pokręciła przecząco głową.
    - To imię niczego mi nie mówi, tak samo jak „Noe”, o której wspominał. Może miał na myśli naszą Shado?
    - Wiesz może dokąd mogłaby pójść? - Erza z brzdękiem odstawiła pustą filiżankę na porcelanowy talerzyk.
    Kapłanka znów nie mogła udzielić twierdzącej odpowiedzi.
    - Ona jest… jak małe zwierzątko. Ma zwyczaj chadzania własnymi ścieżkami.
    - Czyli wszystko stracone? - entuzjazm Natsu został skutecznie ugaszony.
    - Niekoniecznie. - sprostowała zielonowłosa. - Jeżeli głęboko zakorzeniliście się w jej sercu, pomyśli o was nim podejmie ważną decyzję.
    - Jest nadzieja. - ucieszyła się Lucy. - Tylko, czy mogłaby nas polubić, skoro prawie nie rozmawialiśmy?
    - Tego nie wiadomo. - odparła kapłanka przenosząc wzrok na czarne niebo, z którego obserwował ich lśniący księżyc.
    - Jak w ogóle ona miała na nazwisko? - zapytał Gray mając nadzieję, że ułatwi im to poszukiwania.
    - Yasashisa. Shado Yasashisa. - Ayano przymknęła powieki a na jej usta wkradł się uśmiech rozświetlający twarz.    
    Dziewczęta zachichotały zgodnie.
    - Uprzejmość i delikatność. - wyjaśniła Erza widząc zdezorientowanie męskiej części towarzystwa. - Takie właśnie jest znaczenie tego słowa.
***
Ohayo!
 Dziś w sumie nie mam wiele nowości (poza tym, że wieczorkiem mam zarezerwowany czas specjalnie na pisanie one-shota, który mnie prześladuje i mam wyrzuty sumienia, iż jeszcze nie gotowy). Tekst pisany na zielono dotyczący Amaterasu jest prawdziwą (jeżeli w to wierzyć) historią tejże bogini. To tak żeby nie było nieścisłości. Kolejny rozdział będzie małym kroczkiem w przód w fabule i niedługo w końcu zsypie się cała lawina. :D
Więc mata ne! I do (ostatniego wakacyjnego) poniedziałku.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Wirus - rozdział 7 (34) - Podróżna afera Pana Dragneel'a

    - Pogódź się z tym w końcu, że pociągiem dotrzemy tam najszybciej. - fuknęła Lucy, której lamentowanie Natsu ostro działało na nerwach.
    Wystarczyła zaledwie chwila, by od momentu wyjścia Erzy, która poszła zakupić bilety na pospieszny pociąg wybuchła afera.
    - Wy nie macie bladego pojęcia, jakie piekło ja tam przeżywam. - jęczał łapiąc się za głowę.
    - Nawet mnie to nie interesuje. - odparł Gray odrywając wzrok od gazety.
    - Pytał cię ktoś o zdanie pacanie?
    Fullbuster westchnął przeciągle i nie chcąc kontynuować kolejnej bezsensownej dyskusji przewrócił stronę, na której znalazł artykuł o sukcesie młodego detektywa. Widać, że mleko ma pod nosem, skoro pozwala, by jego twarz znalazła się w magnolijskiej gazecie. Przez to będzie musiał namęczyć się nad dobrym kamuflażem. A może to tak dla zmyłki?
     - I co? Boisz się odpowiedzieć? - chłopak ewidentnie szukał zaczepki. Chciał się wyładować, przed wejściem do „maszyny szatana”, gdzie przeżyje następne półtorej doby.
    - Dobrze robi siedząc cicho. - wtrąciła Lucy, która stojąc tyłem nie zauważyła pełnego wyższości uśmiechu zaserwowanego Natsu przez Graya.
    - I ty Brutusie przeciwko mnie? - zapytał ironicznie. Czuł się zdradzony. Jak ona mogła mu to zrobić? Pal licho Erzę, czy kogoś innego, ale Lucy? J e g o Lucy?
    - Nie będzie tak strasznie. - zapewniła przypominając sobie plan Fullbustera wymyślony poprzedniego wieczoru.
    - Skąd możesz to wiedzieć? - dociekał specjalnie zbliżając się w stronę dziewczyny.
    - Ehmm, przeczucie? - wygięła usta w półuśmiechu, lecz z marnym skutkiem.
    Gray ukrył jego trzęsące się ze śmiechu ciało rozkładając gazetę do granic możliwości.
    - I co ono ci podpowiada? - pytał dalej nachylając się nad Heartfilią tak, że czuła na twarzy jego gorący oddech.
    - Że pójdziesz lulu! - krzyknął znienacka Lodowy Mag nokautując Natsu zanim ten zdążył musnąć policzek Lucy.  
    - O widzę, że go obezwładniliście. - zawołała nadchodząca Erza machając zakupionymi biletami.
    - Długo ci zeszło. - zauważyła blondynka odwracając się od Graya, by ukryć malujące się jej na twarzy zażenowanie.
    - Kolejki. - burknęła. - Na szczęście trafiłam na ostatni czteroosobowy przedział.
    - Pociąg do Septentrio zbliża się do peronu pierwszego na torze drugim. Powtarzam, pociąg do Septentrio peron pierwszy, tor drugi.
    - W samą porę. - skwitował Gray przerzucając sobie bezwładne ciało Natsu przez ramię. - Jak ja kocham, gdy nowe tory sięgają celu podróży!
***
    - Panie detektywie! Toż to nie czas na spanie! Panienka potrzebuje pańskiej pomocy! - mężczyzna szturchał śpiącego w fotelu pociągu chłopaka o rozczochranych różowych włosach tak długich, że aż przesłaniały mu jego zazwyczaj tętniące życiem zielone tęczówki.
    - Jeszcze pięć minutek. - ziewnął przekręcając się na drugi bok, by znów pogrążyć się w krainie snów.
    - Panie Dragneelu! - huknął wzburzony zachowaniem młodzieńca. Czy tak zachowuje się szanowany na całym świecie zawodowy detektyw?
    - Co? - mruknął w zamyśleniu przecierając oczy. - Eee a coś ty za jeden?
    Szarowłosy poprawił okulary na nosie, tak jak zawsze, gdy ktoś próbował wytrącić go z równowagi i zniszczyć poświatę spokojnej osoby.
    - Jestem opiekunem panienki Hiromi, której zdecydował się szanowny pan pomóc.
    - Ach! Dokładnie! Trzeba było tak od razu! - prawdę mówiąc wcale nie wiedział co i najważniejsze komu obiecał, ale wolał udawać, że doskonale orientuje się w sytuacji.
    - A zatem proszę za mną. - mówiąc to wyszedł z wagonu i zaczął przeciskać się między obleganymi siedzeniami w kierunku osobnych przedziałów wysokiej klasy. Wokół unosiła się woń tytoniu zmieszanego z potem i perfumami. Pasażerowie rozmawiali, grali w karty lub zaciekle pilnowali swych walizek i pakunków przed potencjalnymi złodziejami. Gdzieś w tym rozgardiaszu kręcił się sporych rozmiarów kontroler.
    Gdy w końcu dotarli do wagonu pierwszej klasy ich uszy popieściła słodka cisza, której towarzyszył dźwięk jadącego pociągu.
     - Przyprowadziłeś Smoczka! - pisnęła mała dziewczynka, gdy zobaczyła stających w przejściu mężczyzn.
    - Wedle rozkazu. - szarowłosy skłoniwszy się nisko wskazał detektywowi, by zajął miejsce.
    Dragneel uważnie przyjrzał się Hiromi. Na oko miała może z dziesięć lat. Ubrana była w błękitną sukienkę w falbanki sięgającą do połowy kolan. Stopy chroniły śnieżnobiałe skarpetki i czarne połyskujące buciki. Granatowe włosy panienki spięto w kucyk poruszający się przy najmniejszym ruchu. Czarne oczy z radością i uwielbieniem wpatrywały się w detektywa. Całości uroczego obrazu dopełniały dodatki, czyli: długi ogon zapinany na pasek, opaska z kocimi uszami i pluszowa rybka.
     - Chcę żebyś się czegoś dla mnie dowiedział! - zaczęła przybierając poważny ton jednak słysząc swój głos zachichotała wierzgając na miękkim siedzeniu. - Mam dla ciebie zagadkę!
    Różowowłosy posłał jej zaciekawione spojrzenie!
    - Masz zgadnąć, kto kłamie! - obwieściła ukazując rządek białych ząbków. Auguście, przeczytaj zadanie!
    - Oczywiście panienko. - odchrząknąwszy odczytał treść trzymanej kartki.
Zakonnica, kierownik pociągu i rybak.
Jedno z nich kłamie.
Które?
    - A skąd mam to wiedzieć? - słowa te wyrwały się Dragneelowi zanim zdążył zamknąć usta.
    - Musisz przeprowadzić dochodzenie, Smoczku! - odrzekła tonem godnym najoczywistszej rzeczy na świecie. - Tyle dowiedział się August! A ty dokończysz jego misję.
    - Możesz na mnie liczyć. - zapewnił wkładając zgięty papier w kieszeń zielonej koszuli.
    - W końcu dowiem się, kto zjadł ciastko!
***
    - Dlaczego się na to zgodziłem? - różowowłosy pluł sobie w brodę przytrzymując kapelusz przy przechodzeni przez zatłoczony wagon najniższej klasy.
    Pośród tylu osób odnalezienie czarnego pingwina może być nie lada zadaniem.
    Dragneel zatrzymawszy się przy oknie złożył dłonie i przyłożył je do oczu otrzymując niby-lornetkę. Uważnie taksował wzrokiem każdego pasażera, chociaż jedno musiał przyznać. Nie było tu za specjalnie czego podziwiać. Albo dzieciaki (nie był pedofilem zapraszającym niewinne istotki na ciasteczko) albo starsi ludzie (gustował w kimś… z datą raczej odległą od śmierci) albo mężczyźni przyglądający mu się z dziwnym uśmieszkiem i błyskiem w oku (co to, to nie, zdecydowanie woli kobiety od takich oblechów).
    W końcu po przeciwnej stronie dostrzegł młodą dziewczynę o blond włosach odzianą w czarny habit. Nareszcie zaczął się przeciskać, ku obiektowi swoich poszukiwań.
    - Emm przepraszam. - puknął śpiącą zakonnicę w ramię. Ta niespiesznie otworzyła oczy ukazując światu czekoladowe tęczówki. Widząc, kto ją zbudził nie omieszkała poprawić zmierzwionych włosów i wbić rozmarzonego spojrzenia w detektywa.
    - Taaak? - zapytała przeciągle. - Z kim mam przyjemność?
    - Nazywam się Dragneel. - delikatnie ucałował dłoń dziewczyny. - A pani?
    - Siostra Lu..Lucy. - bąknęła zaskoczona zachowaniem różowowłosego.
    - Czy mogę zadać pytanie?
    - W każdej chwili mogę to rzucić! - krzyknęła ożywiona.
    Detektyw roześmiał się z zachowania zakonnicy i przeniósł dłoń na kapelusz.
    - Później możemy o tym porozmawiać. - zapewnił tajemniczo. - A tym czasem… czy jadła dziś pani ciastko?
    - Ja? - na twarzy blondynki malowało się szczere zdziwienie. - Ja nie, ale słyszałam, że z kierowcy pociągu jest niezły łakomczuch.
    - Dziękuję za rozmowę. - pożegnał się i już go nie było.
    Zakonnica przez moment wpatrywała się w miejsce, w którym zniknął jej przyszły ukochany, by po chwili ponownie zasnąć z czołem opartym o szybę i marząc o swym księciu w brązowym kapeluszu.
***
    - Nieupoważnionym wstęp wzbroniony! - ostrzegł kontroler, gdy dostrzegł młodzieńca pakującego się niebezpiecznie blisko lokomotywy.
    - Ale ja mogę! - burknął zbulwersowany. Plusem jego roboty była możliwość łażenia tam, gdzie tylko dusza zapragnie. Zacisnął mocniej palce na klamce dając do zrozumienia pulchnemu mężczyźnie, iż jego obecność nie jest mu na rękę.
    - Niedorzeczność! - przerwał nim Dragneel zdążył powiedzieć ripostę, która wpadła mu do głowy na temat wyglądu jego rozmówcy. - Wielu takich śmiałków tu było i żaden nie przeżył starcia z kierowcą!
    - Skończ chrzanić. Gadasz, jakby to było niemożliwe. - westchnął zniecierpliwiony. Aż go ręka trzęsła, by otworzyć te drzwi!
    - Dobrze ci radzę, nie wchodź tam. - rzekł wypychając dumnie pierś w przód tak, że od plakietki z imieniem, nazwiskiem i maciupkim druczkiem odbiło się światło.
    - Te wiedziałeś, że prosiaczki fruwają? - wtrącił wiedząc jak pozbyć się denerwującego jegomościa. Na wszelki wypadek znacząco zezował w stronę otwartego okna.
    - Żeby nie było, że nie ostrzegałem! - fuknął przetaczając swoje wielkie cielsko przez futrynę.
    Idiota. - pomyślał pchając drzwi.
    Jego oczom ukazało się miejsce, które marzyło zobaczyć każde dziecko. Normalnie sam byłby podekscytowany, gdyby nie zadanie. Pewnie długo mógłby jeszcze tak sterczeć rozmyślając o czasach, gdy miał mleko pod nosem i zawsze powtarzał, że pewnego dnia zostanie najlepszym, najszybszym i najnowocześniejszym pociągiem świata, ale… no właśnie ale…
    - Co ty tu robisz? - zapytał  k o b i e c y  głos.
    Jedyne, co był w stanie z siebie wydusić to głuchy jęk.
    No to dałeś popis inteligencji, detektywi ku. Wszyscy klaszczemy podziwiając Twój sukces.
    - Zadałam ci pytanie. - ponagliła  p a n i  kierująca tą kupą żelastwa.
    Stojąca przed nim osoba była zaledwie kilka centymetrów niższa. Krwisto czerwone włosy ukryła pod czapką z daszkiem ale i tak kilka kosmyków wyszło na wolność. Skrzyżowane na piersi ręce nie wróżyły niczego dobrego. Zarówno jak kombinezon w podłużne paski i masywne buty.
    - Moja godność to Dragneel. - skłonił się nieudolnie naśladując służącego Hiromi. Miał szczerą nadzieję, że wrażenie, w którym obrywa po twarzy wkrótce minie.
    Czerwonowłosa podejrzliwie obserwowała każdy ruch detektywa.
    - Władczyni tej staruszki. - uderzyła nogą o podłogę pokazując, co miała na myśli. - Erza Scarlet. A teraz powtórzę, co ty tu robisz?
    - Jaa eee.. - zupełnie zapomniał do czego służy funkcja „mów idioto”. - Chciałem zadać szanownej damie pytanie.
    - Nie damuj mi tu. Wielu takich tu było przed tobą i resztę drogi pokonali o własnych siłach. - przypomniawszy sobie ostatnią sytuację Scarlet uśmiechnęła się złośliwie. - Po prostu gadaj, czego chcesz i wypad.
    - Czy jadłaś dziś ciastko? - zapytał dociskając plecy do drzwi. Przy okazji przesunął nieznacznie dłoń do klamki.
    - Ja nie, ale ta stara pierdoła-niedołężny-rybak ciągle coś przeżuwa.
***
    - Bądź tu mądry i lataj między wszystkimi przedziałami. - pożalił się sobie Dragneel przemierzając pociąg wzdłuż. Ostatni wagon. Tam spodziewał się znaleźć rybaka. Dlaczego? Balkonik na końcu jest chyba jedynym miejscem, gdzie nikt nie chodzi a co za tym idzie nikomu nie przeszkadzają porozstawiane wędki i kuferek ze skarbami (czyt. przynętami).
    Jak wielka była radość różowowłosego, gdy w końcu dotarł na miejsce (po drodze puszczając oczko obudzonej już zakonnicy) tego chyba się nawet nie da opisać słowami. A jeszcze bardziej ucieszył się widząc ciemną czuprynę nakrytą kapeluszem z powpinanymi haczykami. To chyba nie jest bezpieczne, prawda?
    - Przepraszam. - rzucił ze zmęczeniem opierając się o barierkę.
    - Checho chesz? - wymamrotał rybak z ustami wypełnionymi kanapką. Po zapachu można sądzić, że z serem. A idąc dalszą drogą dedukcji stwierdzić, iż gatunku morskiego.
    Detektyw westchnął rozmasowując skronie.
    - Długo będziesz tu sterczał? - przełknąwszy gryz mowa chłopaka stała się wyraźniejsza. - Łowię, nie widzisz?
    Dragneel powiódł wzrokiem po wystawionej za balkonik wędce. Puszczona wolno żyłka wesoło falowała na wietrze.
    - Mam pytanie. - zaczął standardowym już tekstem. - Czy…
    - Hola, hola! Chłopczyku. - przerwał spotykając się z gromami rzucanymi w niego przez młodzika.
    - Tak? - różowowłosy próbował wykrzesać z siebie chodź cień akceptacji dla wszystkich spaczonych i dziwnych ludzi.
    - A przedstawić to się nie łaska?
    - Niech mi pan wybaczy. - powiedział szczerze zdumiony swym błędem. - Dragneel.
    - Fullbuster. - odrzekł myszkując przy pudełku z żywnością. - Czego będziesz tak sterczał? Siadaj! - poklepał miejsce obok siebie. - Więc, co cie do mnie sprowadza.
    - Chciałbym… - jednak znów nie mógł dokończyć.
    - Powiedz mi, co to za ryba? - ciemnowłosy podsunął detektywowi rysunek.
    - Okoń.
    - A ten?
    - Dorsz…
    I tak dalej, i tak dalej.
    - Sandacz. - warknął przez zaciśnięte zęby. - Czy mogę już?
    - Skoro musisz. - odrzekł z rozbrajającą szczerością.
    - Czy jadł pan dziś ciastko? - zapytał z nadzieją na twierdzącą odpowiedź.
    - Nie. - wszystkie nadzieje legły w gruzach. - Ale nie wierz pan zakonnicy i kierowcy. To kłamczuchy!
***
    - Niesamowite! Jak do tego doszedłeś, Smoczku? - otrzymawszy odpowiedź Hiromi zaklaskała.
    - Otóż…
Za następujące postaci przyjmijmy literki:
A - zakonnica
B - kierowca
C -rybak

1) Jeżeli A mówi prawdę oznacza to, że B i C kłamią.

2) To zaś nie jest możliwe, ponieważ:
Jeżeli przyjmiemy, że B ze stwierdzeniem kłamstwa C mówi prawdę
 kłóci się to ze stwierdzeniem C który twierdzi, że oboje kłamią,
 więc B nie może mieć racji (bo wtedy A łże).

3)  Wtedy też A rozpowiada nieprawdę, że kłamie B.
A jeżeli za prawdziwe słowa uznamy C to znaczy, że kłamią A i B to:
B kłamie, ponieważ w tej sytuacji C nie kłamie
a A mówi prawdę, bo B kłamie.

1) A                     B                     C
                                                    PRAWDA      KŁAMSTWO    KŁAMSTWO

2) A                     B                     C
    KŁAMSTWO    PRAWDA     KŁAMSTWO

3) A                     B                     C
PRAWDA     KŁAMSTWO     PRAWDA

    - Z mojego toku rozumowania wynika, że kłamcą jest kierowca. - podsumowałem zabierając kartkę z zapiskami pomocniczymi.
    - Jest pan niezwykle utalentowany, panie Dragneelu.
    Machnąłem ręką na te uprzejmości.
    - Może ciasteczko? - zapytała Hiromi otwierając kolorową paczuszkę.
***
    - Natsu. - usłyszał czyjś głos. - Jesteśmy na miejscu.
    Momentalnie otworzył szerzej oczy i szybciej niżby rzekł „nareszcie” znalazł się na zewnątrz całując swoją ukochaną ziemię. Po śnie pozostało jedynie mgliste wspomnienie.

***
Ohayo!
Właśnie przeczytaliście rozdział, którego napisanie sprawiło mi jak dotąd najwięcej frajdy. :D
1) Kolejna część opowiadania wyjątkowo w niedzielę. W poniedziałek i wtorek wyjeżdżam a nie chcę żebyście czekali aż do środy.
2) Osobo, która złożyłaś zamówienie na shota! Zapewniam, iż cały czas o nim pamiętam i myślę nad fabułą. Postaram się jak najszybciej za niego zabrać. Jakaś wewnętrzna blokada mi nie pozwala. Muszę się z nią zaraz uporać.
Tyle w ogłoszeniach, do następnego. Mata ne!

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Wirus - rozdział 6 (32) - Atak

    - Proszę bardzo, oto pani reszta. - kasjerka wyciąga ku mnie swą pulchną dłoń a jej okulary o okrągłych soczewkach zjeżdżają niemal na sam czubek nosa.
    Odbierając klejnoty porywam z lady foliową torbę wypełnioną butelką z wodą i chlebem.
    Mężczyzna za mną wzdycha cicho. Wiem, że moje wyjątkowo powolne ruchy działają mu na nerwy. Słyszę, jak niespokojnie wystukuje butem szybki rytm, którego dźwięk rozchodzi się po ciasnym pomieszczeniu sklepu. Chociaż, o czym ja tu mówię? To wcale nie jest tylko mała powierzchnia a zwykła klitka. I pomyśleć, iż ktoś wyjątkowo pomysłowy upchnął tu kilka długich półek z porozkładanymi produktami. Czekając aż maszyna wypuści na wolność mały druczek potocznie zwany paragonem stałam niczym struna usilnie ignorując chuchanie osoby tuż za mną. Jego oddech śmierdzi cygarem. Oby tylko ten zapach nie przeszedł na mnie.
    Gdy tylko dźwięk druku ucicha otrzymuję upragniony skrawek papieru, by… by zaraz wyrzucić go do kosza stojącego tuż przed wejściem.
    Odchodzę od brudnej i lepkiej lady kierując się w stronę drzwi. Po pierwszym kroku mijam kolejną osobę stającą w kolejce - kobietę, która rozgląda się po półkach z najtańszym możliwym pieczywem. Przy drugim na moment przestaję oddychać, gdy dostrzegam na wpół spleśniałe owoce pomarańczy. Stawiając ostatni krok zaciskam palce na klamce. Pod paznokciami zbiera mi się czarny brud. Same ręce są w nie lepszym stanie. Lekko poharatane - tu i ówdzie maleńka blizna.
    - Dobranoc. Miłego wieczoru. - mówi kobieta za kasą a jej aura rozbłyska delikatnym różem.
    Zachowując na twarzy przybraną wcześniej maskę kiwam głową i wychodzę.
    Dłużej nie mogłaś tam sterczeć?
    Ach, dawno się nie odzywała.
    Podziwiałam wnętrze. - odpieram
    Ciekawe czego? Tej rozpadającej się meliny? - siedząca w mojej duszy osoba śmieje się szyderczo. - Wiesz idealnie tam pasujesz, chodząca porażko.
    Puszczam jej-swoją obelgę mimo uszu. Zaciskam pięści, torba szeleści, gdyż macham nią to w przód, to znów w tył. Nie mam zamiaru dać alter-ego żadnego powodu do satysfakcji. Absolutnie żadnego.
    Unosząc głowę napotykam wzrokiem lśniący księżyc przesłonięty niemal czarnymi chmurami. Zbiera się na deszcz.
    Wieje chłodny wiatr, więc przyspieszam kroku jednocześnie przygryzając dolną wargę. Ostatnimi czasy ten nawyk wszedł mi w krew tak, że czasem nawet czuję na ustach jej metaliczny smak.
    Masywne buty nie zapadają się w miękkim błocie. Momentalnie przypominam sobie o tym, w jaki sposób zdobyłam swoje dotychczasowe ubranie - ciemne przylegające spodnie z równie obcisłą bluzą z kapturem. To wtedy po raz pierwszy coś ukradłam. Bynajmniej świadomie. Z początku wcale nie chciałam tego robić, jednak coś kazało mi zachować anonimowość, czyli o   n o r m a l n y m   życiu wśród ludzi mogłam sobie, co najwyżej pomarzyć. Ale wracając do wątku… ciuchy podebrałam jakiemuś staruszkowi podróżującemu z drewnianą przyczepą. Nawet teraz pamiętam zgrzyt starych kół, dzięki któremu nie musząc się specjalnie wysilać przy maskowaniu swojej osoby porwałam lniany worek z ubraniami. Jemu na pewno nie będą potrzebne. W końcu to   d a m s k i e   rzeczy.
    Od kilku dni alter-ego zaprzestała częstego odzywania się. Ostatnio obwieściła tonem pełnym grozy charakterystycznej dla horrorów, iż przyjdzie, gdy nadarzy się ku temu dobra okazja. Jak to określiła nie zamierza tracić czasu na oglądanie świata moimi zaszklonymi oczami.
    Po kilku minutach marszu czuję na twarzy spadającą kropelkę wody. Kap, kap jeszcze jedna. Kap i kolejna. Unoszę dumnie podbródek w górę i nadaję swojemu krokowi sprężystości, co by nie wyglądać, jak powstały z ziemi umarlak.
    Słońce już dawno zeszło z niebieskiej sceny kryjąc się za horyzontem. Było ciemno a ja… ja tkwię samotnie w głębi lasu, gdzie mam swoją kryjówkę.
    Przełykam głośno ślinę.
    Błagam, nie teraz.
    Na moment zamieram w miejscu ocierając mokrą od deszczu twarz. Zaciskam zęby dopóki nie czuję bólu w szczęce. Biorę głęboki wdech, który urywa się w połowie. Ponownie staję nieruchomo i… uciekam.
    Szaleńczo pędząc przed siebie przedzieram się przez chaszcze w kierunku wydeptanej ścieżki. Szyszki chrupią pod naciskiem moich stóp. Staram się zapewnić płucom jak największą ilość powietrza. Siłą woli nakazuję im pomagać mi w oddychaniu, jednak te nie chcą nic robić bez zapłaty - palącego bólu w piersi.
    Chłodny wiatr wbija mi w twarz niewidzialne igiełki, gdy czuję TO. Oślizgły   d o t y k   cienia.
    Otwieram usta w niemym krzyku. Moje serce bije na najwyższych obrotach niemal obijając się o inne wewnętrzne części ciała.
    Spoglądam za siebie i zaraz żałuję tej decyzji. Za sobą, bowiem dostrzegam czarną, kleistą maź sunącą na tyle szybko, bym poczuła na plecach zimny dreszcz.
    Zmuszam mięśnie do szybszego poruszania się. Po skroni spływa mi kropelka potu, którą zaraz ocieram.
    Cień wciąż goni odcinając mi możliwość skrętu w lewą stronę. Cały czas nakierowuje mnie na własny tor.
    Dyszę ciężko, zupełnie przestając myśleć.
    Racja
        nie myślę
            ja czuję.
                W uszach słyszę własne bicie serca.
    Księżyc zostaje zakryty przez ciężkie chmury, gdy z rozpędu wbiegam na małą polankę przeciętą strumykiem. Woda rozbryzguje na wszystkie strony, kiedy przedzieram na drugi brzeg. Właśnie wtedy cień zatrzymuje się a ja zaczynam czuć bijący od niego (o ile to możliwe) smród.
    Maź rozpływa się formując cztery czarne napakowane sylwetki. Ich kontury rozpływają się lekko upodabniając się do ciemności nocy.
    Uświadomiwszy sobie, że ucieczka nie ma sensu zmuszam ciało do absolutnego posłuszeństwa i nie pozwalam mu ruszyć się ani o milimetr. Mrużę oczy chcąc lepiej dostrzegać wroga.
    Cienie ustawiają się w kręgu tak, iż jestem w jego centrum. Zataczają złowrogie koło świdrując mnie ledwo widzialnymi oczyma. Ich poruszaniu nie towarzyszy żaden dźwięk. Po prostu suną kilka centymetrów nad ziemią.
    Spinam mięśnie gotowa na atak jednocześnie szukając wzrokiem czegoś, co mogłoby posłużyć mi za broń.
    Wtem jedno ze straszydeł niespodziewanie wychodzi z kręgu skacząc wprost na mnie. Odruchowo odsuwam się w bok a rękoma podtrzymuję zmaterializowany cień, by po chwili odrzucić go daleko w tył. Jego dotyk pozostawia na moich dłoniach nieprzyjemne mrowienie.
    Nadskakują kolejne maszkary. Raz po raz upadam na ziemię nie pozwalając im się złapać. Brudzę sobie twarz, czuję pieczenie na otartym o skałki policzku. Nie mogę dać im przewagi i się zdekoncentrować. Odturlam się na drugą stronę, gdy ostro zakończone palce Cienia ze świstem wbijają się w podłoże tam, gdzie jeszcze przed sekundą znajdowała się moja głowa.
    Podpieram się na kolanie i rzucam w kierunku solidnie wyglądającego kawałka gałęzi.
    W końcu staję na równe nogi. W lewej dłoni dzierżę swój drewniany miecz, prawą zaś wyciągam w bok, by móc się zasłonić w razie niespodziewanego ataku.
    W co się bawisz, Pani? Ja też chcę.
    Słyszę w głowie ten upiorny szept. Otwieram szeroko oczy a z mojego gardła wydobywa się niski, gardłowy dźwięk.
    Nie! Przestań!
    Kiedy to takie zabawne.
    Rozpraszam się a czarny stwór zamachuje się swoją ociekającą ciemnością łapą i z niewyobrażalną siłą posyła mnie na pobliskie drzewa, które łamią się pod moim ciężarem.
    Wraz z uderzeniem wypuszczam z płuc całe powietrze, jakie mam. Oddycham spazmatycznie łapiąc się za obolały bok. Z pewnością mam pogruchotane co najmniej dwa żebra.
    Dygocząc podnoszę się a kolejny potwór skacze w moim kierunku. Wrzeszcząc roztrzaskuję mu gałąź na piersi i odlatuję na dobry metr. Zatrzymuję się szorując stopami po piachu. Między nami unosi się chmura kurzu.
    Kolejny atak następuje zza pleców. Ledwo mam czas na zasłonięcie twarzy rękoma a znów zaryłam o mokrą ziemię.
    Dostajesz niezłe baty. Wiesz, jakie to śmieszne?
    Ignoruję głos.
    Po chwili nadchodzi kolejny cios. Nie mam sił. Czuję jedynie ból promieniujący z okolic brzucha. Przewracam się na drugi bok kaszląc krwią. Czerwona ciecz barwi glebę, przylepia się do moich włosów, spływa po brodzie.
    Zaczynam niewyraźnie widzieć.
    Cztery potwory stają nade mną gotowe zakończyć potyczkę.
    Jesteś żałośniejsza niż myślałam.

Nareszcie przejmuję kontrolę nad Twoim ciałem.
Sprawiam, że dziko wrzeszczysz.
Sprawiam, że się podnosisz.
Sprawiam, że w twoich oczach płonie żądza krwi, którą tak bardzo kochasz.
Nawet nie pamiętasz, jakim przyjemnym uczuciem jest zadawanie bólu.
Ale to dobrze, bo teraz ja
nareszcie przejmuję kontrolę nad Twoim ciałem.
Steruję Twoimi dłońmi, na których kumuluję Moc Cieni.
Tę, która teraz obraca się przeciw Tobie.
Rozszarpujesz gardła.
Odrywasz części ciała.
Dusisz.
Depczesz.
Zabijasz.
Chociaż nie na długo.
Pokonując wrogów padasz na ziemię.
Więc taki jest nasz limit?
Niech będzie.
Wkrótce wrócę, gdy twoje życie będzie zagrożone.
A wtedy znów
nareszcie przejmę kontrolę nad Twoim ciałem

i uczynię je swoim, o Pani.
***
Ohayo! Dziś mamy rozdział poświęcony jedynie Shado. Ostatnio rozpisałam sobie cały plan "Wirusa", więc wszystko jest ustalone (nawet następna saga :D). Wpadłam nawet na pomysł dodania nowego bohatera, ale od tego jeszcze dzielą nas lata świetlne. Póki, co zostajemy przy "Wirusie" i czekamy na dalszą akcję ;)
Mata ne! Do poniedziałku!

sobota, 2 sierpnia 2014

Nominacja - The Versatile Blogger Award

THE VERSATILE BLOGGER AWARD

1. Podziękuj osobie, która cię nominowała:
Tę dedykację zawdzięczam Shiro ^.^. Jestem Ci naprawdę bardzo, bardzo wdzięczna. Przyznam, że nie miałam pojęcia, iż czytasz historię na tym blogu. Takie coś to zawsze bardzo miłe zaskoczenie i rumieniec na twarzy do końca dnia. Jeszcze raz wielkie, wielkie dzięki! :D

2. Zdradź swoje największe tajemnice, czyli podaj siedem faktów o sobie:
I. Nie cierpię słońca, ciepła i duchoty, czyli ogólnie rzecz biorąc lata. W 30 stopni upału dosłownie rozpływam się po podłodze. Zdecydowanie wolę jesienno-zimowy chłód, kocyki, swetry i gorącą czekoladę! Słońca unikam, jak ognia! Aż dziw, że na wyjeździe tyle wytrzymałam.
II. Boję się ciemności. Nawet teraz siedząc w pokoju o godzinie 22.41 cały czas mam wrażenie, że zaraz coś na mnie wyskoczy z cieni. Zawsze, gdy wracam skądś sama, jak jest ciemno dosłownie trzymam serce w dłoni.
III. Do każdego obejrzanego anime dorabiam własną historię.
IV. Zapalenie biegam od trzech miesięcy.
V. Kocham święty spokój. Biada temu, kto mi go zakłóci. Czasami proszę tatę o dźwiękoszczelne ściany w pokoju, niestety z marnym skutkiem.
VI. W przeciwieństwie do wszystkich znanych mi w moim wieku dziewczyn nie maluję się. Dziwne, prawda? Podczas, gdy one wstają do szkoły pół godziny wcześniej, by nałożyć kilo tapety ja sobie śpię, hi hi.
VII. Mam wielką obsesję na punkcie książek. W tej chwili moja prywatna biblioteczka liczy 51 książek i 17 tomików mangi (wszystkie z Bleach’a).

3. Pokazać nagrodę The Versatile Blogger Award na swoim blogu:
A oto i ona:



4. Nominować siedem autorek blogów:
I tu mam ogromy kłopot. Problem w tym, że
po 1. nikt nie przychodzi mi do głowy.
po 2. rzadko kiedy czytam kilka blogów naraz.
po 3. 2 kandydatki uciekają mi ze względu na marną aktywność (około 2 i 4 miesiące)
Więc myślę, że nominuję:

Melanie Erst
Jej opowiadanie:
naruhina-inna-rzeczywistosc.blogspot.com

***
I teraz już słówko ode mnie:
Wybaczcie, że tak długo to trawo od momentu otrzymania nominacji, ale miało być to razem z poniedziałkową notką. Dopiero teraz postanowiłam je rozdzielić. Za to cała wena jaką mi przesyłacie kumuluje się i mam gotowe już dwa rozdziały. 
Cierpliwości, poniedziałek już wkrótce :D